Wspomnienia. Sinéad O'Connor - fragment
DOBRA, ZROBIŁAM COŚ ZŁEGO. Ale nie wiedziałam, że to coś złego, więc nie zgrzeszyłam. Tak przynajmniej jest w Biblii. Jeśli miałabym to zrobić jeszcze raz, teraz, jak już wiem, że to grzech, to byłby grzech. O ile więcej tego nie zrobię, jestem w porządku.
Siedziałam z koleżanką w Pizzaland i pokazywałam jej śmieszną sztuczkę ze wskazywaniem palcem, której tata nauczył mnie wiele lat wcześniej. Kelner zrozumiał, że go przywołuję. Wcale tak nie było. Ale chyba pomyślał, że z nim flirtuję. I zaczął flirtować ze mną. Dość mi to schlebiało, bo był Amerykaninem, więc – co oczywiste – był boski. Włosy tlenione na blond, lekko skołtunione, i ten cudowny akcent. Miałam tylko czternaście lat, ale kiedy zapytał o mój wiek, powiedziałam „osiemnaście”. Byłam tak wymalowana, że mi uwierzył.
Amerykańscy faceci są cool, nigdy nie są nudziarzami. Co innego Irlandczycy. W nich nie ma nic seksownego. Razem z siostrą gadałyśmy ze wszystkimi mormonami w mieście, tylko dlatego, że byli Amerykanami – chociaż matka nam zabroniła. W tych swoich garniturach byli przystojni jak gwiazdy filmowe. Pracowali w parach. Wystawali na ulicach, próbując nawrócić Irlandczyków (to urocze, myśleli, że to jest w ogóle możliwe). Udawało im się jedynie nawracać nastolatki – z uganiania się za innymi nastolatkami na uganianie się za dorosłymi facetami, a konkretnie za dorosłymi facetami w garniturach.
Razem z siostrą powiedziałyśmy mormonom, że chcemy pójść z nimi do domu porozmawiać o Biblii. To było tylko częściowe kłamstwo, bo naprawdę lubię rozmawiać o Biblii. Zrobili nam popcorn i siedząc tak bez marynarek, w samych białych koszulach, opowiadali nam, czym różni się bycie mormonem od bycia katolikiem. Nie pamiętam ani słowa z tego, co mówili. Wyobrażałam sobie, że jestem cudownie szczęśliwa w małżeństwie z jednym z nich: mieszkaliśmy na farmie, na której pod koniec dnia nie było już nic innego do roboty, jak tylko rozmawiać o Piśmie, rozbierać się i uprawiać z nim seks w tym jego garniturze.
Wracając do tematu, ten biedny kelner – o imieniu Paul – flirtował ze mną na całego, myśląc, że mam osiemnaście lat. Nigdy z nikim nie spałam, więc kiedy zaprosił mnie do swojego mieszkania w Smithfield, ani przez chwilę nie pomyślałam, że może mu o to chodzić. Autentycznie. Myślałam, że będziemy się całować i tak dalej, jak to robią ludzie w moim wieku, ale nie zaraz uprawiać seks.
Kiedy jednak już od jakiejś chwili się całowaliśmy, stało się oczywiste, że w grę wchodzi „danie główne”. Pomyślałam sobie, Cóż, i tak w końcu będę musiała kiedyś stracić dziewictwo. Większość moich znajomych już to robiła. Nie byłam ani trochę cool, bo ja jeszcze nie, i to była moja wielka szansa. Weszłam z nim do łóżka, podekscytowana, chociaż naprawdę zdenerwowana, no i zachwycona faktem, że będzie mnie deflorował Amerykanin. Zdenerwowana – bo nie miałam zielonego pojęcia, co trzeba robić. Miałam tylko jedną lekcję wychowania seksualnego w życiu. Stara, pulchna zakonnica wparowała pewnego popołudnia do naszej klasy. Nie widziałyśmy jej nigdy wcześniej i nie miałyśmy zielonego pojęcia, po co przyszła. Sięgnęła po kredę, nie wypowiedziawszy ani słowa, i jednym ruchem narysowała wielkiego penisa w erekcji, wycelowanego w sufit. Miał chyba z trzydzieści centymetrów i wielką parę jaj pod spodem.