S.A. Cosby Asfaltowa pustynia - fragment

2024-09-30
S.A. Cosby Asfaltowa pustynia - fragment

Shepherd’s Corner,
Wirginia 2012

Beauregard pomyślał, że wieczorne niebo wygląda jak obraz. Kiedy zza chmur wychynął księżyc, śmiech wypełniający powietrze utonął w kakofonicznym ryku gazujących silników. Basowe dudnienie, które dochodziło z głośników chevelle’a stojącego w pobliżu, waliło w pierś tak mocno, jakby ktoś robił mu masaż serca. Przed starym sklepem spożywczym parkowało byle jak kilkanaście innych naj- nowszych modeli samochodów. Nie licząc chevelle’a, stały tam jeszcze maverick, dwie impale, kilka camaro i pięć czy sześć modeli z okresu największej świetności amerykańskich muscle carów. Było chłodno, pachniało benzyną i olejem. Unosiła się silna, gryząca woń spalonych opon i wachy. Chór świerszczy i lelków na darmo próbował przekrzyczeć panujący wokoło hałas. Beauregard zamknął oczy i nadstawił uszu. Słyszał je, lelki i świerszcze, ale ledwo co. Wołały o miłość. Pomyślał, że wielu ludzi poświęca na to znaczną część życia.
Wiatr chwycił baner wiszący na ramieniu sześciometrowego słupa. Targnął nim w tę i we w tę, aż słup zatrzeszczał.
„KLEP CARTERA” głosił napis złożony z dużych czarnych liter na białym tle. Tło pożółkło już trochę ze starości. Litery poprzecierały się i powykruszały. Tania farba łuszczyła się jak sucha skóra. Ze słowa „SKLEP” zniknęło „S”. Beauregard zastanawiał się, co się stało z Carterem. Czy on też zniknął.
– Spadajcie do domu, żałosne sukinsyny! Żaden z was nie ma startu do legendarnego oldsa! Wracajcie do swoich brzydkich żon, to może dadzą wam dupy wieczorem! A tak na poważnie: wasze rzęchy nie mają najmniejszych szans z moim oldsem. Ta maszyna wyciąga setkę na dwójce! Stawiam pięć stów. Co wy na to? Od startu do mety. Hę? Milczycie? No dalej, śmiało! Po wyścigu z moim starym oldsem niejeden wrócił do domu z samą zapalniczką w kieszeni! Zdeklasowałem nim więcej gliniarzy niż Diukowie Hazzardu! Nikt ze mną nie wygra! – krzyczał Warren Crocker, chodząc jak paw wokół oldsmobile’a cutlassa z 1976 roku. Olds był naprawdę piękny. Ciemnozielona karoseria, chromowane magnezowe alusy, chromowany zygzak przecinający bok niczym płynna błyskawica. Do tego przyciemniane szyby i ledy emitujące eteryczne niebieskawe światło jak u jakiegoś świecącego morskiego stwora.
Warren wciąż wychwalał swojego niezwyciężonego oldsa. Beauregard mu nie przerywał. Oparł się o maskę dustera. Gadanie nic nie znaczyło. To nie gadanie prowadziło samochód. Gadanie to tylko hałas. Miał w kieszeni tysiąc dolarów. Cały dwutygodniowy dochód z warsztatu po opłaceniu większości rachunków. Brakowało mu ośmiuset na czynsz za wynajem pomieszczenia, w którym prowadził interes. Wybór miał taki: czynsz albo okulary dla najmłodszego, czyli żaden. Dlatego zadzwonił do swojego kuzyna, Kelvina, i kazał mu się dowiedzieć, gdzie organizują najbliższe wyścigi uliczne dla kasy. Kelvin wciąż znał kilku facetów, którzy wiedzieli.
I tak trafił do hrabstwa Dinwiddie, szesnaście, siedemnaście kilometrów od wesołego miasteczka, gdzie odbywały się legalne wyścigi samochodowe. Znów zamknął oczy i znów wytężył słuch. Silnik oldsa pracował na wolnych obrotach i choć Warren wciąż chełpił się głośno i przechwalał, Beauregard usłyszał charakterystyczne stukanie.
Zepsuty zawór. Co sugerowało dwie możliwości. Warren o tym wiedział i uznał, że z takim defektem silnik poradzi sobie samą swoją mocą; może na przykład zamontował pod maską dopalacz nitro i miał w nosie jeden szwankujący zawór. Albo o tym nie wiedział i po prostu pieprzył, co mu ślina na język przyniesie.
Beauregard odszukał wzrokiem kuzyna i skinął głową. Kelvin krążył w tłumie, próbując skrzyknąć ludzi do wyścigu o wysoką stawkę. Odbyły się już cztery, ale nikt nie chciał postawić więcej niż dwieście dolarów. Dwieście dolarów niczego nie załatwiało. Beau potrzebował co najmniej tysiąca. Potrzebował kogoś, kto spojrzy na dustera i pomyśli, że to łatwy zarobek. Kogoś, kto na widok tego podstawowego modelu założy, że wygraną ma już w kieszeni.
Potrzebował dupka takiego jak Warren Crocker.

Crocker wygrał już jeden wyścig, ale przed ich przyjazdem. Bug wolałby nie obstawiać w ciemno. Wolałby najpierw zobaczyć, jak facet jeździ. Jak radzi sobie z kierownicą. Z popękanym asfaltem na tym odcinku osiemdziesiątki trójki. Cóż, jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Jechali tu prawie półtorej godziny, ale musieli przyjechać, bo w Red Hill nikt nie zechciałby się z nim ścigać. Ani z jego dusterem.
Kelvin podszedł do Warrena, który wciąż paradował dumnie wokół oldsa.
– Mój znajomek ma dziesięciu kumpli, którzy twierdzą, że zanim ty zdążysz zwlec dupsko z jedynki, jego wóz będzie już ciągnął sto dwadzieścia na dwójce. – Jego głos zadudnił w wieczornym powietrzu. Ustały wszystkie rozmowy. Świerszcze i lelki wpadły w szał.
– A może umiesz tylko gadać? – dodał Beauregard.
– O cholera… – rzucił ktoś z tłumu. Warren przystanął i oparł się o dach samochodu. Był wysoki i szczupły. W świetle księżyca miał niebieskawą skórę.
– Odważne twierdzenie – odparł. – Poprzesz je kasą?
Beau wyjął portfel i, niczym talię kart, rozłożył dużymi rękami wachlarz dziesięciu studolarówek.
– Pytanie tylko, czy masz jaja, żeby podnieść rękawicę. – Kelvin powiedział to głosem didżeja z Quiet Storm i uśmiechnął się do Crockera jak wariat. Ten wypchnął językiem policzek.
Mijały sekundy i Beauregard czuł, że w piersi otwiera mu się dziura. Widział trybiki obracające się w głowie Warrena i przez chwilę myślał, że facet da za wygraną. Jednocześnie wiedział, że tego nie zrobi. Bo jak by mógł? Tą gadaniną zapędził się do narożnika i duma nie pozwalała mu się wycofać. Poza tym duster, choć czysty i wolny od rdzy, nie wyglądał zbyt efektownie, bo czerwony jak krew lakier niezupełnie nadawał się na wystawę, a skórzane fotele były w kilku miejscach rozprute i pęknięte.
– Dobra – zdecydował wreszcie Crocker. – Stąd do tego przepołowionego dębu. Sherm przechowa kasę. Chyba że wolisz na samochody.
– Nie, na kasę – odparł Beau. – Kto będzie sędziował?
Sherm wskazał stojącego obok kolegę.
– Ja i Jaymie. Twój kumpel też ma jechać? – Mówił piskliwym głosem.
– Tak.
Kelvin, Sherm i Jaymie wskoczyli do samochodu, zagruntowanego lakierem chevroleta nova, i pojechali w kierunku oddalonego o czterysta metrów drzewa. Przez cały ten czas Beauregard nie widział tu żadnych innych kierowców. Większość ludzi unikała tego odcinka drogi, woleli od- bijającą od autostrady krętą czteropasmówkę, która przecinała Shepherd’s Corner. Postęp ominął tę część miasta. Porzucił ją jak ten stary sklep. Została tylko asfaltowa pustynia nawiedzana przez duchy przeszłości.
Beau wsiadł do dustera. Przekręcił kluczyk w stacyjce i silnik ryknął jak stado rozgniewanych lwów. Zawibrowała kierownica. Nacisnął pedał gazu. Lekko, kilka razy, i lwy zmieniły się w smoki. Włączył reflektory. Ożyła podwójna żółta linia na środku drogi. Wrzucił jedynkę. Warren wyjechał z parkingu, a Beauregard zajął pozycję obok niego. Jeden z mężczyzn wy- szedł z tłumu i stanął między ich samochodami. Podniósł rękę do nieba. Beau znów zerknął na gwiazdy i księżyc. Kątem oka zobaczył, że Crocker zapina pas. Duster nie miał pasów. Ojciec mawiał, że jak ktoś się rozwali i grabarz będzie wyciągał go z wozu, pasy tylko utrudnią mu pracę.
– Gotowi?! – krzyknął mężczyzna.
Warren pokazał mu uniesiony kciuk. Beauregard skinął głową.
– RAZ, DWA… TRZY!

Pokaż więcej wpisów z Wrzesień 2024
Polecane
Kolczaste łzy

Kolczaste łzy

S.A. Cosby
Cena regularna49,99 zł34,99 złNajniższa cena produktu w okresie 30 dni przed wprowadzeniem obniżki24,99 zł
Asfaltowa pustynia
Cena regularna54,99 zł38,49 złNajniższa cena produktu w okresie 30 dni przed wprowadzeniem obniżki27,50 zł
pixel