Nic tu po was - Kevin Wilson - fragment

2021-08-11
Nic tu po was - Kevin Wilson - fragment

– Pamiętasz dzień, w którym się poznałyśmy? – spytała Madison.

– Jasne. – Ostatecznie nie było to aż tak dawno temu. Dla niej było? – Miałaś na sobie sukienkę w złote rybki.

– Ojciec kazał mi ją uszyć w Atlancie. Nie znosiłam jej. Złote rybki? Nie miał za grosz gustu.

– Nie miał? – spytałam podejrzliwie. – Nie żyje?

– Nie, żyje.

– To dobrze. – Tak mi się tylko powiedziało, bo pomy-ślałam co innego. – To dobrze – powtórzyłam na wszelki wypadek.

– Pamiętam, że byłaś chyba nieuczesana…

– Nie, to niemożliwe.

– Kiedy weszłaś do pokoju, jakby piorun we mnie strze-lił. Od razu wiedziałam, że cię pokocham.

Zastanawiałam się, gdzie jest jej mąż, bo wyglądało na to, że zaraz zaczniemy się migdalić. Cholera, a może miałam być jej potajemną kochanką? Serce waliło mi jak młot, jak zwykle w jej obecności.

Nie odpowiedziałam i jej oczy zrobiły się nagle trochę szkliste.

– Zawsze wiedziałam, że wraz z twoim wyjazdem z Że-laznej Góry straciłam coś naprawdę cudownego.

Nie, nie zanosiło się na rachunek sumienia. Jeszcze nie. Nie zamierzała wracać do tego, że jej wiecznie żywy ojciec wyłożył kasę, żebym wzięła na siebie winę za jej wpadkę z koką, bez czego nie miałaby tego wspaniałego domu, męża senatora i tych wszystkich wspaniałych rzeczy. Zrozumia-łam, że mamy być taktowne.

– Ale w końcu przyjechałaś! – Nalała mi herbaty, a gdy dwoma haustami wypiłam całą szklankę, zupełnie tym niezaskoczona, natychmiast mi dolała. Zjadłam jedną ka-napkę, która była obrzydliwa, ale zdążyłam zgłodnieć. Dla-tego zjadłam jeszcze dwie. Nie zauważyłam, że na tacy stoi sterta mikroskopijnych talerzyków i jak głupia trzymałam kanapki w ręku. Nie chciałam nawet patrzeć na kolana, bo wiedziałam, że pełno tam okruszków.

– A gdzie Timothy? – zapytałam, spodziewając się, że jej syn, blady jak niegdysiejszy arystokrata, wejdzie zaraz do pokoju w czapie ze skóry szopa i z drewnianą strzelbą w ręku.

– Śpi – odparła Madison. – Uwielbia spać. Jest leniwy, jak ja.

– Ja też lubię spać. – Ile kanapek wypada zjeść? Na tacy leżało jeszcze z dwadzieścia. Czy dla przyzwoitości kilka się zostawia? Ona nie tknęła ani jednej. Zaraz, a może to tylko dekoracja?

– Pewnie zastanawiasz się, dlaczego cię zaprosiłam…

Wbiłam sobie do głowy, że chodzi o coś tymczasowego i zaraz będę musiała wyjechać, dlatego zaciekawiło mnie, co aż tak ważnego sprawiło, że po tylu latach korespondowa-nia wreszcie spotkałyśmy się twarzą w twarz.

– Napisałaś, że masz dla mnie jakąś propozycję. Chodzi o pracę?

– Lillian, pomyślałam o tobie, bo bez względu na to, co zrobisz, chodzi o bardzo prywatną sprawę. Potrzebowałam kogoś dyskretnego, kogoś, kto umie dochować tajemnicy.

– Ja umiem. – Uwielbiałam takie rzeczy. Złe rzeczy.

– Wiem. – Madison zaczerwieniła się, choć nie do końca.

– Wszystko w porządku? – spytałam.

– Tak i nie – odparła, wykrzywiając usta, jakby je płuka-ła. – Tak i nie. Opowiadałam ci o rodzinie Jaspera?

– Chyba nie. Coś o nich czytałam. Mówisz o jego pierw-szej żonie?

Zrobiła przepraszającą minę, jakby wciągała mnie w coś, co mogło mnie zniszczyć. Ale nie przestała. Nie odesłała mnie do domu matki. Wciąż mi ufała.

– Jego pierwsza żona, dziecięca miłość, umarła. Miała chyba rzadki rodzaj raka. Jasper nie chce o niej mówić. Wiem, że mnie kocha, ale z kolei ja wiem, że najbardziej kochał ją. W każdym razie długo ją opłakiwał. A potem ożenił się z Jane, najmłodszą córką pewnego wpływowego polityka z Tennessee. Jane była… Była dziwna. Miała w sobie coś mrocznego. Nie, nie, bynajmniej go nie krytyku-ję, bo bardzo na tym małżeństwie skorzystał. Politycznie. Jane znała świat, w którym się poruszał, i mogła załatwiać za niego różne sprawy. Urodziły im się bliźnięta, chłopiec i dziewczynka. I spokojnie sobie żyli. Do chwili, kiedy Jasper poznał tę babę od koni i wszystko szlag trafił.

– Ale potem poznał ciebie – wtrąciłam. – Z tobą wszyst-ko wypaliło.

Madison nawet się nie uśmiechnęła. Była jak w transie. Bardzo się w to wczuła.

– Tak, wypaliło. Urodził się Timothy. Wciąż udzielam się politycznie, choć teraz tylko jako doradca. I tak jest dobrze. Jasper mnie słucha. Szczerze mówiąc, polityka go nudzi. Wiesz, to tylko rodzinna tradycja. Kocha sławę, ale nie zna się na prawie. Tak czy inaczej, dobrze nam się układa.

– Więc co się stało? – spytałam.

– Cóż, Jane umarła. Kilka miesięcy temu.

– Przykro mi. – Zastanawiałam się, jakiego rodzaju smu-tek jej śmierć wzbudzi w Madison. I doszłam do wniosku, że prawdopodobnie nie wzbudzi żadnego. Mimo to po-wiedziałam, że mi przykro.

– To naprawdę tragiczne – ciągnęła. – Nie zdążyła nawet dojść do siebie po rozwodzie. Zawsze była taka krucha, taka dziwna. I chyba trochę szurnięta. Wydzwaniała do nas w środku nocy i mówiła okropne rzeczy. Jasper nie umiał sobie z nią poradzić. Dlatego to ja musiałam rozmawiać z nią do rana i udzielać jej rad, żeby odnalazła się w nowej rzeczywistości. Jestem w tym dobra.

– Co się z nią stało?

Madison zmarszczyła czoło. Miała cudowne piegi.

– No właśnie. Muszę ci coś powiedzieć, Lillian. A ty mu-sisz przyrzec, że dochowasz tajemnicy.

– OK. – Zaczynała mnie trochę wkurzać. Przecież już obiecałam, że dochowam tej przeklętej tajemnicy. Bardzo chciałam ją poznać. Chciałam ją zjeść, żeby we mnie żyła.

– Widzisz, po śmierci Jane wynikła sprawa ich dzieci. Mają dziesięć lat. Bliźnięta. Bessie i Roland. Słodkie dziecia-ki… Cholera, nie, nie wiem, dlaczego to powiedziałam. W ogóle ich nie znam. Ale to dzieci. Dzieci Jaspera. Jasper za nie odpowiada. Chcemy je przyjąć pod nasz dach, a to wymaga pewnych zmian.

– Zaraz. Nie znasz dzieci swojego męża? A on? On je zna?

– Lillian, proszę. Możemy skupić się na czymś innym?

– To znaczy, że ich tu nie ma?

– Nie, jeszcze nie – przyznała.

– Ale skoro ich matka umarła jakiś czas temu, to co teraz robią? Puściliście je samopas?

– Ależ skąd. Jezu! Opiekują się nimi jej rodzice. Są bar-dzo starzy i kiepsko radzą sobie z dziećmi. Potrzebowaliśmy trochę czasu, żeby wszystko przygotować na ich przyjazd. Bessie i Roland przyjadą za niecałe dwa tygodnie. I już tu zostaną.

– Aha, OK.

– Dużo przeszli. Nie mieli łatwego życia. Jane była trud-na. Nie wypuszczała ich z domu nawet do szkoły. Próbo-wała uczyć je sama, ale Bóg jeden wie, czego tak naprawdę nauczyła. Te dzieci odwykły od ludzi. Nie są przygotowane na zmianę.

– Dobra, więc co miałabym robić?

– Chciałabym, żebyś się nimi zaopiekowała.

Nareszcie poznałam powód mojej autobusowej wy-prawy.

– Nie rozumiem. Jako ich niania?

– Chyba tak, jako niania. – Madison powiedziała to bar-dziej do siebie niż do mnie. – Albo jako guwernantka, taka wiesz, staromodna.

– Co to za różnica?

– Chyba tylko taka, że „guwernantka” lepiej brzmi. Ale zajęłabyś się dosłownie wszystkim. Dbałabyś, żeby były zadowolone, uczyłabyś je, żeby nadrobiły opóźnienia, pil-nowała, żeby czyniły postępy, dużo się ruszały i były czy-ste.

– Madison – zapytałam – czy to są dzieci krety? Co jest z nimi nie tak? – Bardzo chciałam, żeby były inne. Najlepiej, żeby były mutantami.

– To po prostu dzieci – odparła. – Ale dzieci potrafią być piekielnie żywiołowe. Nic nie wiesz, nie masz pojęcia.

– Timothy wydaje się spokojny – zauważyłam jak głupia.

Madison nagle się spięła.

– Tylko na zdjęciach. Ale wyćwiczyłam go. Musiałam go oswoić.

– Jest uroczy.

– One też są urocze.

– Więc co jest z nimi nie tak? – drążyłam.

Pokaż więcej wpisów z Sierpień 2021
Polecane
Nic tu po was

Nic tu po was

Kevin Wilson
Cena regularna44,99 zł24,99 złNajniższa cena produktu w okresie 30 dni przed wprowadzeniem obniżki25,00 zł
pixel