Karolina Lewestam - Strażniczka perły - fragment
Następnego wieczora wypadał dzień wizyty u Czarnych Ptaków. Odkąd po Czasie Bladej Zorzy mieszkańcy świata zawarli z Ptakami przymierze, Ptaki oddawały czwartą część jaj innym w zamian za różne rodzaje pomocy: materiał na gniazda czy świeże ryby. Na Tlate Hiin jaja od Ptaków odbierali zawsze Ari i Kutik.
Ale Ariego nie było. A Kutik siedziała i znów pracowała nad swoją kamienną kulką. Kulka była coraz mniejsza, ale nadal nie idealnie równa. Po głowie chodziły jej nazwy porostów, przepisy na leki, nazwy gwiazd i mnóstwo innych rzeczy. To było bardzo przyjemne: móc raz jeszcze myślami odwiedzać wszystko, czego się nauczyła.
Na moment zamarła i spojrzała w stronę wyjścia. Coś ją wybudziło z zamyślenia. Jakiś dźwięk? A może zapach? W powietrzu było od rana coś, co ją męczyło; błąkał się dziś po równinie jakiś niejasny lęk.
– Hej! Hej! Kutik! Spóźniasz się! Nie możesz się spóźniać! Ptaki czekają na ciebie! – wrzasnęła Aniju, wpadając z dworu, i zaczęła ciągnąć Kutik za rękaw.
Kutik odłożyła nożyk.
– Oj – powiedziała. – Już tak późno?
– Bardzo późno. – Aniju wzięła się pod boki i bardzo poważnie pokiwała głową, co biorąc pod uwagę jej pucołowatą buzię wyglądało dość komicznie. – Mały Siarnaq już świeci. A Czarne Ptaki skrzeczą i klną, aż tu je słychać. Powiedziałabym ci, co mówią, ale mama nie pozwala mi używać takich słów! W każdym razie na pewno było tam coś o cętkach i panterach.
Kutik związała włosy w kucyk kawałkiem sznurka, wzięła torbę i wrzuciła na siebie ciepłe okrycie. Nie włożyła kaptura. W końcu była cieplejsza pora i Kutik nie zamierzała tracić okazji, by z tej okazji poczuć na swojej twarzy wiatr. Przez większość jej życia na świecie panował wyłącznie potworny mróz i nigdy nie była w stanie wyjść na dwór bez otulenia głowy, więc teraz starała się korzystać, nawet jeśli miała potem mieć czerwone uszy. Ale przy drzwiach się zawahała. Spojrzała na dziewczynkę, która przeglądała swoje zwierzęta. Nagle twarz małej zrobiła się smutna.
– Co jest, Aniju?
Mała westchnęła.
– Tęsknię za Arim.
– Ja też – rzekła Kutik, kucnęła i przytuliła małą. – Ale coś ci powiem. O wiele łatwiej jest tęsknić, jeśli robi się to razem. Aniju spojrzała na nią podejrzliwie.
– Serio?
– Serio.
– No to dobrze, że będziemy tęsknić za nim w trójkę. Ja, ty i mama. Ale wiesz co? Teraz i tak będzie mi o wiele łatwiej, niż kiedy ostatnio sobie poszedł.
– A to czemu?
– No bo teraz jesteś ty, Kutik! I ty możesz być moim bratem.
– Jak to: bratem? Nie mogę być twoim bratem! Mogę być twoją… twoją siostrą.
– E. Siostrą to już jesteś. – Aniju niecierpliwie machnęła ręką. – Teraz musisz jeszcze bratem.
– No dobrze – westchnęła Kutik, rozkładając ręce. – Niech ci będzie. Będę twoim bratem.
– A wiesz, co zrobiłby brat? – Oczka Aniju zabłysły podstępnie.
– Co?
– Zabrałby mnie po jajka do Ptaków! Tak! Tak by właśnie zrobił!
– Myślę, że kazałby ci posprzątać zwierzęta i iść spać.
– Nieprawda! To nieprawda! On nigdy by tego nie zrobił! To znaczy… zrobiłby, ale to by było nie fair.
Kutik uśmiechnęła się, już zdecydowana, żeby wysłać małą do łóżka. Ale… czy nie przydałoby się jej towarzystwo? Rozmowa mogłaby jej pomóc… pomóc nie myśleć o tym lęku, który się błąkał po równinie.
– Jako twój brat zapytam cię więc: idziesz ze mną? – powiedziała.
Oczy Aniju rozbłysły.
– Mogę?
– Możesz. Ale nie skacz tak! Aniju, nie szarp mnie! No chodź, chodź.
Dziewczynki wyszły z jaskini i Kutik nabrała do płuc powietrza. Na tle pudrowoszarego nieba widniał już mały księżyc, obrócony w lewo sierp. Lód też zdawał się lekko różowy.
– Hej, wy tam – krzyknęła Narija, która właśnie wracała do domu. – Dokąd się wybieracie? Aniju, masz zaraz spać!
– Ale mamo! Kutik mi pozwoliła! – krzyknęła dziewczynka.
– No skoro Kutik ci pozwoliła, to pewnie, że możesz iść – roześmiała się mama. – Ale słuchaj się Kutik, dobrze?
– Zawsze się słucham – obruszyła się Aniju. – Wy mówicie, że ja się nie słucham, a ja się właśnie zawsze słucham i to wy się właśnie w ogóle nie słuchacie.
– Co fakt, to fakt – zachichotała Kutik. – No to chodź już, bo zaraz będzie ciemno.
Dziewczynki ruszyły po skrzypiącym śniegu, z każdym krokiem rysując pęknięcia w pokrywającej go cienką warstwą lodzie.
Nie minęło pięć minut, a Aniju już pytała:
– Opowiesz mi coś? Opowiedz mi coś, Kutik!
– Mogę ci opowiedzieć, gdzie jest teraz Ari. Ari jest na pewno gdzieś w Lesie… nie wziął namiotu, bo stwierdził, że będzie spał wtulony w Nunę. I teraz kładzie się do snu. Gdzieś w oddali wyje wilk, zupełnie jak teraz tu. I Ari przytula się do ciepłego ciała krowy, a księżyc oświetla parę z ich oddechów… – Kutik zawahała się, bo jakoś nie miała pojęcia, co powiedzieć dalej.
– Ale to nie jest żadna opowieść! – krzyknęła Aniju. – To jest zupełnie zwyczajna prawda.
Kutik spojrzała na dziewczynkę.
– A co to, ja niedźwiedź jestem, żebym miała w głowie tysiąc opowieści? U mnie w Sirimiut nie było opowiadania; były tylko pieśni i piosenki.
– No to zaśpiewaj! Aj, zapomniałam, że ty nigdy nie chcesz śpiewać.
– No właśnie. Pozwól, że ci oszczędzę tego mojego śpiewania. Spłoszyłybyśmy Ptaki.
Aniju szła ze zmarszczonym czołem.
– Hej, Kutik! – Zatrzymała się nagle. – Przecież piosenka to jest jak opowieść! Możesz mi ją powiedzieć, zamiast śpiewać, co nie?
Kutik westchnęła.
– Niech ci będzie.
I po chwili już recytowała, obejmując w marszu małą:
Gdzieś daleko szumi morze
Walczą z gradem czarne fale
Biała piana pryska w Zorzę
A ja się nie boję wcale
Małą łodzią w toń wyruszę
Gdzie Paaliaqa złoty ślad
Spotkać wieloryba muszę
Więc niestraszny jest mi grad
Inne światy są za wodą
Gdzie się kończy rewir foczy
Inne ścieżki do nich wiodą
Inne życie się w nich toczy
Małą łodzią w toń wyruszę
A jeżeli zginę w niej
To śpiewajcie o mnie pieśni
Pośród lodu, gór i kniej.
Na szczęście zanim Aniju zdążyła wymóc na niej kolejne pieśni, ujrzały w oddali sylwetkę Ptasiej Skały. Tam właśnie gniazdowała kolonia Czarnych Ptaków na Tlate Hiin.
– Kraaa! Już ciemno prawie! Spóźniłaś się znowu, Kutik! – krzyknął z oblodzonego szczytu duży Czarny Ptak. Jego żółty dziób lśnił w srebrnym księżycowym świetle; pióra miał nastroszone tak, że wyglądał jak wielka czarna kula śniegowa.
– Kraa! Spóźnienie, kraaa! – wrzasnęły inne Ptaki i od razu wzbiły się w powietrze. Zaczęły krążyć nad dziewczynkami, co jakiś czas wpadając na siebie nawzajem i cały czas przeraźliwie kracząc. Po śniegu krążyły ich księżycowe cienie; wyglądało to, jakby stały na zmarzniętym jeziorze i widziały pływające pod lodem ryby.
– Wiem, Chain! – Kutik próbowała przekrzyczeć harmider. – Wiem! Przepraszam!
– A co masz, kraaa, dla nas dzisiaj? – spytał Ptak Chain.
– Mam koc na gniazda. Popatrz. – Dziewczynka sięgnęła do torby i wyjęła z niej gruby materiał ze zbitego filcu. – Zobacz, wystarczy trochę poszarpać i w sam raz na otulenie jaj, co nie?
– No tak, kraa – kraknął nieco udobruchany Czarny Ptak Chain.
Ptaki jak na komendę sfrunęły z powrotem na śnieg. Kilka z nich wyrwało z koca dziobami pokaźnej wielkości kłaki i zaczęło je upychać wokół leżących w skalnych rozpadlinach jaj.
– A ryby, kraa? Ryby masz? – zaskrzeczał Chain, machając skrzydłami.
– Ryby jutro będą – wyjaśniła Kutik. – Albo pojutrze. Rybacy jeszcze nie wrócili z Południowych Jezior.
Chain rozłożył skrzydła w zrezygnowanym geście.
– No cóż, nie zawsze można mieć ryby. Kraa.
– Nie zawsze – zgodziła się Kutik. – Udało wam się może porozmawiać z białymi?
Chain zniżył łebek tak, żeby reszta Ptaków go usłyszała.
– Nie chcę cię martwić, Kutik, ale te Ptasierze źle na nas działają.
Gapią się bez przerwy z daleka. Podejrzane to. Niektóre Czarne Ptaki przestały z nerwów znosić jaja.
– Ej – wtrąciła się Aniju oburzonym tonem. – Nie mówcie złych rzeczy o Ptasierzach! One są super. Dają się głaskać po ogonkach! – i wyciągnęła rękę do Chaina, który momentalnie odsunął się od niej na kilka ptasich kroków.
– Ja bym się ich nie bała – zapewniła Ptaka Kutik. – One… one nie wyglądają na coś… na kogoś, kto w ogóle chce zrobić cokolwiek, jeśli wiesz, co mam na myśli.
– I to jest właśnie dziwne – kraknął Chain. – Przecież każdy chce zrobić coś, prawda?
Kutik wzruszyła ramionami.
– Najwidoczniej nie każdy. Dzięki za jaja, Chain.
Aniju, widząc, że spotkanie się kończy, a ona nie zdążyła pogłaskać żadnego Ptaka, szybko podkradła się do jednego, który siedział na ziemi. Złapała go znienacka wpół i usiłowała pocałować w ostry dziób. Ptak rozkrakał się, bijąc skrzydłami, aż wreszcie zdołał się uwolnić od dziewczynki i odleciał w górę, skrzecząc z oburzeniem: „Coś podobnego! Kraa! Dain nie będzie się dawał całować w dziób! Tfu, tfukhrrkraa!”. W końcu Kutik zdołała jakoś uspokoić oburzonego Daina i odciągnąć Aniju od Ptaków. Ruszyły po czerniejącym od nocy lodzie do domów, w których mieszkańcy Tlate Hiin czekali na swój wieczorny przydział jajek.
– Ten Ptak był mój ulubiony! – stwierdziła Aniju, biorąc Kutik za rękę. – On mnie też bardzo lubi. Lubimy się, po prostu. Jeszcze go złapię kiedyś, tylko muszę się lepiej przyczaić.
Kiedy dochodziły do pierwszych domostw Tlate Hiin, na czarne, usiane gwiazdami niebo, wzbijał się już wielki sierp złotego Paaliaqa.
Ostatnim domem, do którego miały zanieść jajka, była gawra Pou-Piena. Ale ten najwyraźniej postanowił wyjść im naprzeciw, bo właśnie biegł ku nim cień, który miał kształt ich ulubionego niedźwiedzia.
– Kutik! Aniju! – ryknął Pou-Pien i podbiegł do nich na swoich wielkich łapach. – Jak tam? Macie jajka? A może panią wróżbitkę trzeba jakoś specjalnie poprosić, co? Nie wiem, bo bardzo rzadko spotykam tak ważne osobistości – zachichotał i ukłonił się komicznie, zniżając przednie łapy.
– A i owszem, trzeba się przewrócić na grzbiet i machać łapami, recytując wiersze – odparła Kutik. – Tym razem w drodze wyjątku: oto jaja. Masz, zawieszę ci torbę na szyi, żebyś miał dla całej rodziny.
– Nie dawaj mu tak od razu! – krzyknęła Aniju. – Może powie wiersz! Powiedz wiersz, Pou-Pien!
– Jak gdzieś zanieść tę Aniju? Trzeba zatknąć ją na kiju. Jakieś wieści od Ariego? – zapytał Pou-Pien, przytulając małą łapą. Aniju zatoczyła się ze śmiechem i zaczęła szarpać go za futro.
– Żadnych, jak dotąd. Ale nie ma się czego bać, w końcu jest z Nuną – powiedziała Kutik i ominęła stojącego na śniegu bez ruchu Ptasierza.
– Krowy licho nie bierze – zaśmiał się Pou-Pien. – I złego też nie, dlatego ja jeszcze biegam po tym lodzie. Skończyłyście rozdawać jaja? To odprowadzę was trochę. Opowiedz mi, o czym się tam uczysz z tym całym Sii.
Kutik zaczęła opowiadać: o nasionach (na co Pou-Pien pokiwał głową i powiedział „Taaak, słyszałem o tym”), o różnych rodzajach futra zwierząt, z których każde inaczej trzyma ciepło („Tak czy siak niedźwiedzie jest najlepsze, bo można w nim też pływać” – wtrącił Pou-Pien), o porostach leczących rany, usypiających i dających energię i o gwiazdach.
– Kutik, ja wiem, że ja ani twój ojciec, ani brat, ale jestem z ciebie ogromnie dumny – powiedział Pou-Pien.
– Nie co dzień się zdarza taki… promyczek słońca jak ja – wyszczerzyła się Kutik.
– O nie, zabiję tego Sii! – zaryczał Pou-Pien i stanął na tylnych łapach. – Na tej równinie tnikomu nic już nie można powiedzieć, żeby tego nie usłyszeć od innych! Plotkarze! Banda handlarzy starymi jajami, jak w Attu! No niech będzie, jesteś promyczkiem, tak. Takim denerwującym, który świeci prosto w oczy. O, zobacz, tam, daleko znowu jakieś nowe stado tych Ptasierzy tu się zbliża. One lecą od morza, nie?
– Tak, chyba od morza – potwierdziła Kutik i spojrzała, jak nad świetlistym lodem na sierpie Paaliaqa pojawiają się kolejne ptasie sylwetki. Rzeczywiście, to były Ptasierze lecące na Tlate Hiin.
– Pou-Pien, słyszysz to? – Kutik stanęła i złapała niedźwiedzia za futro na karku.
– Co?
– Czy one… Czy one skrzeczą? – zapytała.
Pou-Pien wpatrzył się w lecące ku nim stado.
– Niemożliwe – odparł i przekrzywił niedźwiedzią głowę. – Białe nie wydają żadnych dźwięków. Ale tak, słyszę coś.
– Tak! Coś krzyczą! – ucieszyła się mała Aniju. – Coś wreszcie mówią! – I dziewczynka wyskoczyła w przód, machając rękami. – Tu, chodźcie tu, Ptasierzunie! Do mnie! Wreszcie wszystko mi opowiecie!
– Wracaj do mnie, Aniju – krzyknęła Kutik, która z jakiegoś powodu poczuła się bardzo nieswojo. Zupełnie jakby ten lęk, który błąkał się od rana po Tlate Hiin, nagle skrył się u niej w brzuchu. Poza tym dźwięk, jaki wydawały Białe Ptaki, przyprawiał ją o dreszcz . – Natychmiast wracaj! Ale dziewczynka jej nie posłuchała. Zrzuciła z głowy kaptur i pobiegła, wyciągając ręce do nadciągających ptasich cieni. Dźwięk, jaki wydawały, stawał się nie do zniesienia. Kutik zdawało się, że przewierca jej czaszkę.
– Lepiej ją złapmy. Nie podoba mi się to – ryknął Pou-Pien, próbując je przekrzyczeć.
W tym momencie kilka Ptasierzy, przeraźliwie skrzecząc, skierowało się w ich stronę. Przeleciały nisko nad nimi i Kutik, ciągle napięta dziwnym strachem, skuliła się, zakrywając głowę. Zerknęła w górę tylko na moment i zdołała zobaczyć rozpostarte nad sobą wielkie błoniaste skrzydła, tak cienkie, że prześwitywało przez nie żółte światło księżyca Paaliaqa. Ptasierze wyglądały jak ozłocone duchy. Zrobiła kilka kroków do przodu, nagle otoczona Ptasierzami, i spróbowała złapać za rękę Aniju, ale ta się jej wymknęła i odbiegła.
– Aniju, wracaj tu natychmiast! – zawołała, próbując przekrzyczeć wszechobecny skrzek, który brzmiał zupełnie nierzeczywiście, jak piski ze złego snu. – Wracaj do mnie! Bo… nie wiem, co ci zrobię!
Ale dziewczynka uciekała przed nimi ze śmiechem, co jakiś czas podskakując i próbując dosięgnąć jednego z nisko lecących ptaków. Wtem jeden z nich zapikował w dół i złapał jej wyciągniętą rękę w swój najeżony zębami dziób.
– Auuu – jęknęła.
– Aniju! – Kutik, w naciągniętym w ochronie przed Ptasierzami na głowę kapturze, przypadła do dziewczynki. – Co się stało?
– Ugryzł… Ugryzł mnie – płaczliwie odparła dziewczynka. – Bardzo ugryzł! I boli mnie! O tu…
Ptasierze rozpierzchły się w noc i teraz słyszeli już tylko dalekie, ciche skrzeki.
– Pokaż – powiedział Pou-Pien. – Ugryzł, faktycznie. Ale nic ci nie będzie, rana jest malutka.
– Teraz już wiemy, że nie wolno do nich skakać ani ich zaczepiać – rzekła Kutik, wciąż trochę zdenerwowana. – W domu przemyjemy ranę i będzie w porządku. No chodź. Zbieramy się! No! Aniju! Chodźmy szybko, bo może inne tu wrócą i zaczną gryźć! Ruszże się, dziewczyno!
Ale Aniju nie miała zamiaru nigdzie iść. Usiadła ciężko na śniegu.
– Wstawaj, mała – zachęcił ją Pou-Pien i popchnął ją lekko nosem.
– Hej, czy wszystko w porządku? – zapytała Kutik.
– Blerpf… – odpowiedziała Aniju i osunęła się ciężko na ziemię.
Kutik przypadła do niej i potrząsnęła nią.
– Aniju! Kochana! Co się stało! Słyszysz mnie? – poczuła, jak na plecach wykwita jej zimny pot, a włosy stają dęba. – Na Zorzę, Pou-Pien, ona w ogóle nie reaguje! – Kutik podniosła powiekę małej, która od razu opadła z powrotem. Sprawdziła też puls dziewczynki na szyi. – Serce jej bije, ale… nie wiem, co się stało… – Potrząsnęła małą, ale czarnowłosa główka tylko zakiwała się, jak u szmacianej lalki. – Aniju! Wstawaj! Nie wygłupiaj się!
– Na Zorzę – mruknął Pou-Pien, wciskając nos pod kurtę dziewczynki. – Żyje, ale jest bez życia. Zemdlała? Przestraszyła się?
– Nie zemdlała. Gdyby zemdlała, to dałoby się ją wybudzić.