Joanna Flis - Madame Monday - po dorosłemu - fragment
Lubimy myśleć, że dorosłość to jest to samo co dojrzałość. Byłoby prościej, gdyby tak było, bo oznaczałoby to, że pojawia się ona w naszym życiu bezwysiłkowo i że możemy na nią liczyć, gdy będziemy stawiać czoła zadaniom dorosłości. Nic bardziej mylnego. Dojrzałość jest czymś znacznie bardziej skomplikowanym i bardzo często potrzebuje czegoś więcej niż tylko upływu lat. Prawdą jest, że na pewne umiejętności możemy liczyć dopiero wtedy, gdy nasz organizm dojrzeje – takim przykładem jest chociażby regulacja emocji i zdolność do kontrolowania impulsów. Ale oprócz tego potrzebujemy zdobyć określoną wiedzę na temat życia i siebie oraz wyćwiczyć pewne umiejętności, żeby poza byciem dorosłym stać się też kimś dojrzałym. Dlatego dojrzałość wymaga nie tylko czasu, lecz także wysiłku. Powiedziałabym, że najpierw nasze zachowania zależą od biologii, a potem potrzebujemy już samoświadomości. I tu pojawiają się schody, bo o ile biologia zmienia nas w sposób bezwiedny, o tyle świadome korzystanie z możliwości, jakie to daje, jest już kwestią naszej woli. Dobrym przykładem, który pomoże ci tę zależność zrozumieć, jest umiejętność kontrolowania emocji. Żeby potrafić kontrolować własne emocje, najpierw trzeba mieć taką biologiczną możliwość. Od małego dziecka nie oczekujemy samoregulacji, bo wiemy, że jego mózg jeszcze tego nie potrafi. Wiemy, że ma prawo reagować impulsywnie i niecierpliwie, i akceptujemy fakt, że w przypływie złości może z całą ekspresją rzucić się na podłogę w najmniej właściwym momencie. Akceptujemy to, bo rozumiemy, że odpowiedzialne za samoregulację części mózgu, czyli układ limbiczny i kora przedczołowa, potrzebują w pełni się wykształcić, a to następuje dopiero po zakończeniu etapu dojrzewania. Jednak mimo że większość dorosłych ma już dojrzałe mózgi, część z nas nadal nie potrafi powstrzymać się przed impulsywnymi zakupami, ma problem z odraczaniem, z czekaniem na rezultaty – chociażby diety, którą porzuca po kilku dniach, lub wybuchami złości. Jak to się dzieje, że mimo gotowości mózgu my nadal zachowujemy się jak dzieci? Oczywiście z różnych powodów, ale najczęściej dlatego, że mimo wyjściowo dobrze przygotowanego narzędzia służącego do kontrolowania emocji (w tym wypadku dojrzałego mózgu) nie potrafimy z niego właściwie korzystać lub nie chcemy tego robić, a czasem z obu tych powodów jednocześnie. W pierwszym przypadku brakuje nam samoświadomości, możemy nie potrafić emocji rozpoznawać, nazywać, postępować z nimi w sposób, który je reguluje, bo nikt nas tego nie nauczył. Osoby wychowujące się w otoczeniu niewspierającym rozwoju inteligencji emocjonalnej często mimo bardzo sprawnego układu nerwowego nie mają pojęcia, co czują i co z tym zrobić. W drugim przypadku, który jest związany z samoświadomością, nie zawsze chcemy zachować się dojrzale, bo to nie jest komfortowe, a czasem zupełnie nam się „nie opłaca” – jak przyznanie się do błędu, gdy bardzo chcemy uniknąć kary, której się boimy. I to jest właśnie różnica między dorosłością, która wynika z wieku, a dojrzałością, która jest efektem właściwego korzystania z możliwości, jakie ta dorosłość daje. Gdyby porównać nasze życie do życia pilota samolotu, to dorosłość jest sytuacją, w której taki pilot otrzymuje własny samolot, a dojrzałość sytuacją, w której potrafi z niego właściwie korzystać. Jednym słowem można mieć samolot i nigdy nie wzbić się w górę.
Dojrzałość jest czymś diametralnie innym niż dorosłość. Trzeba chcieć ją w sobie obudzić i mieć gotowość, aby z niej korzystać, ale przede wszystkim trzeba mieć odwagę, aby obie te rzeczy robić. Często tej odwagi nie mamy, bo na przykład boimy się w życiu rozwiązań, które wywołują nasz dyskomfort – jak chociażby wtedy, gdy zamiast unikania odpowiedzialności mielibyśmy wybrać przeproszenie kogoś. Unikamy krytyki, bo chcemy myśleć o sobie, że jesteśmy doskonali. Zrzucamy odpowiedzialność na innych, bo wzięcie odpowiedzialności rodzi konieczność działania, czasem związaną ze zmienianiem siebie – a tego często nie chcemy. Otaczamy się murami obojętności lub wyniosłości, bo to jest łatwiejsze niż przyznanie się do własnych lęków (na przykład przed samotnością). Czasem nie mamy odwagi do wyrażania swojego zdania lub kierowania się własnymi wartościami, bo boimy się, że ktoś nas odrzuci. Podobnie jest, gdy unikamy podejmowania samodzielnych decyzji, ulegamy presji społecznej bądź próbujemy zasłużyć na akceptację innych. Powiedziałabym, że gdy kierujemy się strachem, to właśnie on uniemożliwia nam sięganie po pełnię własnej dojrzałości. Dojrzałe rozwiązania często na początku nie są dla nas komfortowe – jak wtedy, gdy uczymy się przepraszać, wybierać kompromisy między swoimi potrzebami a zadaniami wynikającymi z ról życiowych, które odgrywamy. Gdy nie mamy takiej umiejętności, możemy złościć się na dzieci, które budzą nas w nocy, ciągle czegoś od nas chcą lub przeszkadzają nam, kierowane pragnieniem otrzymania uwagi.
Uważam, że dojrzałość to akt naszej woli. To z jednej strony trudne, że musimy się jej regularnie uczyć, a z drugiej pocieszające, bo każdy z nas może wykonać pracę, by korzystać z potencjału, jaki w nim tkwi. A potencjał ten wart jest każdego wysiłku, bo to właśnie dzięki dojrzałości możemy z satysfakcją wypełniać zadania dorosłości: rodzicielstwo, praca, podejmowane role społeczne czy postawy obywatelskie. Uważam, że wiele problemów, z jakimi przychodzą do mnie moi pacjenci, nie wynika z
braku samolotu – większość z nas ma w sobie wystarczająco dobre wyposażenie, aby latać – ale z braku instrukcji jego obsługi. Często instrukcja to coś, co każdy musi odkryć na własną rękę. Mimo że wszyscy żyjemy w tym samym świecie, w którym panują podobne reguły, każdy z nas ma trochę inny samolot. Składają się na niego nasze organizmy, doświadczenia, wiedza, wpływ kultury, w jakiej się wychowaliśmy, wyćwiczone schematy i wyuczone postawy, które nie zawsze dojrzałości służą Z pewnością najtrudniej będzie to zrobić wszystkim tym, którzy wokół siebie dojrzałych dorosłych nie mieli. Bo wtedy pracę musimy zaczynać od podstaw, a więc od odkrycia, co jest moim wyposażeniem. Trochę wysiłku musi wykonać ktoś, kto całe dzieciństwo uczył się od własnych rodziców, że konflikty rozwiązuje się przemocą, aby odkryć, że drzemie w nim potencjał do wprowadzania pokojowych rozwiązań. To odkrywanie własnego potencjału wymaga wysiłku, czasu i odwagi. Zaczyna się zwykle od odkrycia, że próbujemy latać po niebie na czuja i że choć wydaje nam się, że jesteśmy w tym doskonali, najpewniej się mylimy. Dostrzeżenie niedojrzałości w swoim dorosłym życiu to akt odwagi, bo często wytrąca nas ze złudnego poczucia, że wiemy lepiej, i komfortu uprawiania zachowań, które przemyciliśmy z piaskownicy do dorosłego życia. Jak chociażby podnoszenie głosu na innych ludzi, by przeforsować swoje zdanie. Zobacz, jak wiele osób krzyczy w przekonaniu, że to właściwy sposób, by przekonywać ludzi do własnej racji.
Samolot i instrukcja to jednak nie wszystko. Bo trzeba jeszcze dokądś polecieć. Dużo osób, z którymi pracuję, mówi mi, że marzy o uzyskaniu kontroli nad własnym zachowaniem. To postulat numer jeden w moim gabinecie. Moi pacjenci chcą przestać stosować przemoc, opanować własny nałóg, przestać kompulsywnie kupować, potrafić panować na emocjami, wyznaczać odległe cele i realizować je, traktować innych z większym szacunkiem, ustanawiać własne granice, być dobrym rodzicem, mniej się kłócić w związku. Często ludzie ci nie zdają sobie sprawy z faktu, że stoją właśnie u drzwi do dojrzałości. Bo kluczem, który je otwiera, jest właśnie pytanie o to, jak mogę zacząć kierować własnym zachowaniem, by było zgodne z wartościami, które uznaję za ważne. W skrócie ludzie ci szukają sposobu na to, aby być wolnymi. Dzieci inaczej wyobrażają sobie wolność, myślą o spaniu do południa, jedzeniu lodów na obiad, mówieniu wszystkiego, co ślina im przyniesie na język. Nie szukają wolności, tylko sposobu na ekspresję i poznanie siebie – tak ważne w ich wieku. Gdy jednak zaczynamy przekraczać próg dojrzałości, orientujemy się, że prawdziwa wolność nie wynika z tego, że można robić wszystko (słowem: polecieć wszędzie), ale z tego, że robi się dokładnie to, co chce się robić (czyli leci się w wybrane miejsce). Dojrzałość to wprowadzanie w życie tego, co uznajemy za wartościowe. I to jest właśnie jej kwintesencja. Nie tylko odkrywam, że mam samolot, nie tylko potrafię go prowadzić, lecz także chcę polecieć nim dokładnie tam, dokąd prowadzi moja własna mapa, zbudowana z wartości. Dlatego pracując nad dojrzałością, paradoksalnie pracuje się nad doświadczaniem wolności. Nad odmawianiem, kiedy chcesz powiedzieć „nie”. Nad stawaniem w obronie własnych przekonań, nawet gdy inni mogliby cię za to nie lubić. Nad przeprowadzaniem rzeczowej dyskusji w miejscu awantury lub postępowaniem zgodnie z wartościami takimi jak szacunek i uczciwość, mimo że to wymaga wysiłku. Stopniowo odkrywasz, że za dojrzałością stoi wolność.