Fragment książki Roberta Laceya - Bitwa braci. William, Harry i historia rozpadu rodziny Windsorów
Szczyt w Sandringham
Monarchia jest czymś, co powinno istnieć…
To forma stabilności i mam nadzieję,
że będę w stanie ją podtrzymać.
(książę William, 21 czerwca 2003, w swoje 21. urodziny)
Kiedy książę Harry podczas rozmowy telefonicznej z ojcem i babką w Boże Narodzenie 2019 roku nakreślił swoje śmiałe plany na przyszłość, wydawało się, że zarówno książę Walii, jak i królowa są otwarci na dalszą dyskusję. Uzgodnili, że Harry przyjedzie do Sandringham, gdy wrócą z Meghan do domu na początku roku. Jednak gdy książę zadzwonił później z Vancouver, by wyznaczyć datę spotkania, wyglądało na to, że nie jest już tak mile widziany. Pracownicy królowej poinformowali go, że Jej Wysokość nie będzie dostępna przez cały miesiąc. To może 29 stycznia?
* * *
Harry i Meghan gotowali się ze złości, gdy w poniedziałek 6 stycznia wiozący ich samolot linii lotniczych Air Canada wylądował w Londynie. Zastanawiali się, czy pojechać prosto z Heathrow do Sandringham – z pewnością sprawiliby wtedy królowej noworoczną niespodziankę. Jednak taka niezapowiedziana wizyta mogła również rozsierdzić kilka ważnych osób, młoda para postanowiła więc pójść na razie za głosem rozsądku i udała się do Windsoru, gdzie we Frogmore Cottage zwołała spotkanie ze swoimi najważniejszymi doradcami.
Zespołowi przewodniczyła młoda dyplomatka, ich osobista sekretarka Fiona Mcilwham, która dołączyła do Biura Spraw Zagranicznych Sussexów tuż przed ich wyjazdem do Afryki. Podróżowała z młodą parą przez trzy dni, by osobiście przekonać się, jak wygląda tego rodzaju wyprawa. „Niespełniona supermama”, jak pisze o sobie na Twitterze, elegancka Mcilwham została jednym z najmłodszych brytyjskich ambasadorów w historii, gdy w 2009 roku w wieku 35 lat została mianowana szefową misji dyplomatycznej w Albanii.
Komunikację Sussexów koordynowała rudowłosa Amerykanka Sara Latham, która za prezydentury Billa Clintona odbyła staż w Białym Domu, potem zaś doradzała Hillary Clinton podczas jej kampanii prezydenckiej. Jako obywatelka Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii Latham pracowała również przez jakiś czas w administracji Blaira w roli specjalnej doradczyni minister kultury Tessy Jowell.
Jednak główną negocjatorką i duchową przywódczynią całego zespołu, której podporządkowywał się sam Harry, była oczywiście Rachel Zane. Ponieważ Meghan przez siedem lat grała tę przemądrzałą prawniczkę w serialu Suits, była teraz przekonana, że doskonale poradzi sobie w tego rodzaju pojedynku o wysoką stawkę – oczywiście zamierzała przy tym sięgnąć po niektóre z najbardziej cenionych technik, które stosowała jej ekranowa bohaterka.
„Nie podpisuj niczego, jeśli nie możesz dostać czegoś w zamian” – brzmiało najważniejsze przykazanie wpajane Rachel przez jej ojca Roberta Zane’a, ważnego czarnoskórego prawnika, który w serialu był zarówno jej nemezis, jak i inspiracją. „Trwaj przy swoim” – brzmiał inny nakaz, do którego należało dodać chyba najbardziej przerażające hasło: „Nigdy nie lekceważ skuteczności porządnego klapsa – albo dwóch!”. To tylko niektóre z wybranych technik negocjacyjnych Zane opisanych przez jej stację telewizyjną w artykule z kwietnia 2018 roku zatytułowanym: „Czego Rachel Zane nauczyła nas o zdobywaniu tego, czego chcemy”.
Meghan miała zostać w Wielkiej Brytanii tylko kilka dni i wrócić do Kanady do Archiego w czwartek 9 stycznia. Zakładała jednak, że będzie w stałym kontakcie telefonicznym i e-mailowym z mężem, śledząc w ten sposób rozwój wypadków. Tworzyli teraz zespół, poinformowali więc swoich doradców w Anglii o szczegółach planu, który opracowali wcześniej w Vancouver z trójką hollywoodzkich współpracowników i Keleigh Thomas Morgan. Bezpieczeństwo rodziny z pewnością mogło okazać się kłopotliwą sprawą, jeśli wziąć pod uwagę logistykę i koszty tak licznych podróży. Pojawiała się też ponownie sprawa pieniędzy, a szczególnie dochodów. Z czego będą się utrzymywać, jeśli zrezygnują z królewskich funduszy i nie będą mogli dłużej liczyć na „bank tatusia”? Ich amerykańscy menedżerowie byli przekonani, że zarówno Meghan, jak i Harry mogą liczyć na spore honoraria za spotkania czy wywiady w USA i Kanadzie. Agent Nick Collins negocjował już nawet kontrakty opiewające na kilkaset tysięcy dolarów każdy, rozmawiał też z Oprah Winfrey i Disneyem o przedsięwzięciach charytatywnych (Meghan wcześniej wystąpiła jako lektorka w nagraniu Disneya).
Powodzenie całego projektu zależało również od tego, czy rząd Kanady przystanie na ich wymagania związane z długoterminowym pobytem i czy spodoba mu się charakter lokalnych przedsięwzięć, które książęca para chciała realizować w tym państwie. Nazajutrz, we wtorek 7 stycznia, Sussexowie mieli się spotkać w Londynie z Wysoką Komisją Kanady, by omówić szczegóły, a gdy przyjechali na Trafalgar Square, czekał tam na nich tłum fanów powiewających kanadyjskimi flagami. Padło sporo żartów o ich deszczowych wakacjach na wybrzeżu Pacyfiku. „Lało przez cały czas” – powiedział Harry jednemu z pracowników Canadian House.Wydawało się też, że wysoka komisarz Janice Charette w pełni popiera plany reform społecznych książęcej pary.
„Dzisiejsza wizyta była okazją do omówienia niektórych spośród priorytetów i wartości bliskich zarówno rządowi Kanady, jak i Ich Królewskim Wysokościom” – mówiła Charette dziennikarzom „Vanity Fair”, precyzując, jakie priorytety i wartości ma na myśli: „zaangażowanie w ochronę przyrody i walka ze zmianą klimatu; wsparcie dla ekonomicznego i demokratycznego wzmocnienia roli kobiet i dziewcząt; zachęcanie młodych ludzi i liderów młodzieży w Kanadzie i całej Wspólnocie Narodów do aktywnego działania wobec społecznych, gospodarczych i środowiskowych wyzwań ich pokolenia”.
Jakież to przegadane, podniosłe i na wskroś kanadyjskie! Wyglądało to tak, jakby Harry i Meghan pouczyli wysoką komisarz, co ma konkretnie powiedzieć. Tak czy inaczej, pozwoliło im to gładko załatwić sprawę zamieszkania w Kanadzie, chcieli więc iść za ciosem. Meghan miała wkrótce polecieć do Vancouver, a Harry chciał jak najszybciej do niej dołączyć – po uzgodnieniu głównych punktów królewskiej umowy.
„W tamtym momencie – mówił Scobiemu i Durand człowiek z otoczenia królowej – byli przekonani, że już wystarczająco wiele razy poruszali ten temat w rozmowach z członkami rodziny królewskiej… i mieli już dość tego, że nie traktuje się ich poważnie”.
Martwili się również, że prasa ich uprzedzi, jeśli zbyt długo będą zwlekać z ogłoszeniem planu. Wiedzieli, że „The Sun” już interesuje się tą sprawą, a ich obawy potwierdziły się następnego dnia, w środę 8 stycznia, gdy tabloid ujawnił ich zamiary. Informował o tym artykuł na pierwszej stronie, bez wątpienia przygotowywany już od kilku dni. „Sussexowie nie zamierzają zostać w Wielkiej Brytanii – donosiła gazeta – lecą z powrotem do Kanady”. A Harry zamierza przed wyjazdem omówić z królową i rodziną pewne istotne zmiany w jego „królewskiej roli”.
Środa 8 stycznia 2020 roku to jedna z tych dat, które pozostaną wyryte w sercach królewskich korespondentów. Dochodząc powoli do siebie po Bożym Narodzeniu i Nowym Roku i zastanawiając się, czy wizyta królowej w kościele będzie najważniejszą informacją, jaką uda im się przekazać na weekend, dziennikarze stanęli nagle przed zdumiewającym bogactwem wyboru.
Sensacyjna wiadomość, że Harry i Meghan zamierzają opuścić Wielką Brytanię i w pewnym sensie odciąć się od rodziny królewskiej, potwierdzała wszystkie podejrzenia związane z niezadowoleniem pałacu i niesnaskami w gronie rodziny. Na naszych oczach tworzyła się historia. To był właśnie ten moment, gdy należało wyczyścić pierwszą stronę i zrobić miejsce dla przygotowywanych od dawna historii o „królewskim rozłamie”.
O godzinie 18.30 tego dnia Sussexowie uruchomili stronę internetową z całą listą deklaracji i obietnic, a dziennikarze nie mogli się zdecydować, którą z tych rozlicznych spraw wziąć na tapet w pierwszej kolejności. Gdzie Archie będzie chodził do szkoły – zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i w Kanadzie? Co właściwie oznaczała fraza „wypracować sobie nową postępową rolę w obrębie tej instytucji”? Jak konkretnie książęca para zamierza zachować „niezależność finansową”? I co ten podział ich życia oraz obowiązków na dwa kontynenty będzie oznaczał dla śladu węglowego tych dzielnych ekowojowników?
„Z danych wynika – pisał „Daily Mail” w oskarżycielskim tonie – że jedna osoba lecąca pierwszą klasą samolotu rejsowego z Londynu do Toronto i z powrotem odpowiada za 6,77 tony dwutlenku węgla wyemitowanego do atmosfery Ziemi. To oznacza, że gdyby Harry, Meghan i Archie wybrali się tylko raz do Anglii… ich łączny ślad węglowy wynosiłby 20,31 tony”.
Lecz szok mediów był niczym w porównaniu z konsternacją i złością panującą w pałacach, którym Harry przekazał te wieści z zaledwie dziesięciominutowym wyprzedzeniem. Książę Karol organizował się właśnie po powrocie z oficjalnej podróży na Bliski Wschód, a królowa i książę Filip przebywający w Sandringham byli podobno „zdruzgotani”. Po raz kolejny ich wnuk zadziałał jednostronnie. Zamiast skonsultować się z rodziną, gdy „The Sun” ujawnił całą historię, Harry po prostu sam ogłosił prowokacyjną i jątrzącą wieść o ich wyjeździe.
„Rozmowy z księciem i księżną Sussex są na wczesnym etapie – oznajmił krótko pałac Buckingham w oświadczeniu, które zdołał wydać w ciągu zaledwie piętnastu minut. – Rozumiemy ich pragnienie pójścia inną drogą, ale są to skomplikowane kwestie, a ich uzgodnienie wymaga czasu”.
Jednak Harry w końcu zdołał zmusić swoją rodzinę do jakiejś reakcji. Nazajutrz pożegnał Meghan, a potem usiadł do telekonferencji z Williamem, Karolem i królową, którzy nagle znaleźli w terminarzach czas na rozmowę. Nie znamy szczegółów, ale w tych pierwszych wypełnionych świeżymi emocjami chwilach z pewnością nie dało się ustalić żadnych konkretów. Królowa doszła do wniosku, że cała czwórka – Harry, William, Karol i ona – powinna się spotkać w następny poniedziałek w Sandringham, każdy z osobistym sekretarzem u boku, by uspokoić sytuację. William zwierzył się przyjacielowi, że zdecydowanie wolałby zostawić te targi swoim pracownikom.
„Przez całe życie towarzyszyłem mojemu bratu – mówił. – Ale nie mogę robić tego dłużej. Jesteśmy oddzielnymi jednostkami”.
Prawdziwy sens tej miłej na pozór uwagi był taki, że w istocie William nie potrafił traktować brata jako oddzielnej jednostki – albo nie chciał. Nowy napędzany przez Meghan Harry najwyraźniej go peszył. „Towarzyszenie” Harry’emu – czyli troska o młodszego brata – zawsze bazowało na pewnym elemencie kontroli, a ten bez wątpienia zniknął.
William zachował to chłodne, nieufne podejście także na czas szczytu w Sandringham. Królowa zaproponowała, by przed wielką popołudniową naradą w bibliotece rodzina spotkała się najpierw na lunchu, lecz William odmówił. Powiedział podobno, że oczywiście zjawi się na spotkaniu o drugiej, ale chce jedynie rozmawiać o interesach. Sam książę nie potwierdził spekulacji jego przyjaciół, według których był tak wściekły na młodszego brata, że nie potrafiłby zmusić się do uśmiechu podczas lunchu.
Jednak gdy rankiem napisano w „Timesie”, że Harry czuł się „odsunięty od królewskiego stołu ze względu na »terroryzujące« zachowanie jego brata, księcia Cambridge”, obaj książęta zareagowali natychmiast i jednomyślnie. W ciągu kilku godzin, jeszcze przed poniedziałkowym lunchem, ich biura prasowe wydały przygotowane wspólnie oświadczenie, w którym z oburzeniem odrzucały takie insynuacje i stwierdzały wyraźnie, że w tej sprawie bracia mówią jednym głosem.
„Pomimo jednoznacznego zaprzeczenia – głosiła oficjalna replika przekazana mediom już o 12.09 – w dzisiejszym wydaniu jednej z brytyjskich gazet pojawiły się fałszywe doniesienia i spekulacje dotyczące relacji między księciem Sussex i księciem Cambridge. W opinii braci, dla których tak ważne są kwestie dotyczące zdrowia psychicznego, używanie konfrontacyjnego języka w taki sposób jest obraźliwe i potencjalnie szkodliwe”.
Tak szybka wspólna reakcja była po części wyrazem pogardy, jaką obaj bracia żywili dla prasy – „Gnojki znów wszystko pomyliły”. Była też jednak świadectwem czegoś innego, głębszego, istotniejszego – ukrytej siły ich wieloletniej bliskości i oddania. Owszem, William i Harry nie zjedli tego dnia razem lunchu z jakichś smutnych i przyziemnych powodów, nadal jednak byli synami Diany walczącymi ze światem. Wcześniej czy później uda im się przezwyciężyć dzielącą ich teraz różnicę zdań. I jak się okazało, do takiej właśnie konkluzji doszła królewska rodzina podczas tego popołudniowego spotkania w bibliotece w Sandringham.
Scobie i Durand wyrazili opinię – którą w rzeczywistości mógł się z nimi podzielić tylko Harry – że czworo członków rodziny pod przewodnictwem królowej przyjęło „praktyczne robocze podejście” do problemu. Uzgodnili, że w interesie wszystkich będzie jak najszybsze opracowanie umowy i że za kilka dni Harry powinien przysłać swoich doradców na rozmowy z ich doradcami do pałacu Buckingham, by tam mogli wspólnie dobić targu.
Niestety, słowo „dobić” mogło się tu okazać aż nazbyt adekwatne. Twarda polityka Sussexów, której przejawem była tak skąpa i opóźniona komunikacja z pałacem, gdy w poprzednią środę uruchomili swoją prowokacyjną stronę internetową, wyrastała bezpośrednio z maksymy Rachel Zane: „Nigdy nie lekceważ skuteczności porządnego klapsa – albo dwóch”. A wymierzywszy jednego porządnego klapsa, Meghan przygotowała kolejnego.
„Książę Harry i Meghan Markle mogą zagrozić królowej demaskatorskim wywiadem z Oprah, by podczas dzisiejszego królewskiego szczytu postawić na swoim – ujawniła Emily Andrews w „The Sun” tamtego poniedziałkowego ranka. – Być może Harry i Meghan wykorzystają to jako narzędzie negocjacyjne – spekulowała Andrews – a rodzina królewska z pewnością nie chce, by prano publicznie ich brudy. Przypuszcza się, że zespół Meghan pozostaje w kontakcie z ABC, NBC i CBS oraz gospodarzami znanych talk-show, takimi jak Oprah”.
Groźba ujawnienia królewskich tajemnic w mediach była tylko częścią taktyki Sussexów podczas pięciodniowych negocjacji, które nastąpiły po szczycie w Sandringham.
„To wyglądało jak targi z jakimś zawziętym hollywoodzkim prawnikiem – mówi wysoki rangą pracownik pałacu, który zna przebieg rozmów. – Sussexowie chcieli gwarancji w każdym punkcie, jakby to były negocjacje w sprawie jakiegoś kontraktu handlowego”. Znów Robert Zane: „Nie podpisuj niczego, jeśli nie dostaniesz czegoś w zamian”.
Meghan nie była fizycznie obecna w pałacu Buckingham od wtorku do niedzieli, czyli od 14 do 18 stycznia 2020 roku, ale rządził tam jej duch – podczas gdy Harry, zaciskając zęby i gotując się ze złości, odgrywał rolę jej lojalnego pełnomocnika. Nawet przychylni im zazwyczaj Scobie i Durand przyznali, że twarde i agresywne podejście Sussexów „przyprawiało wszystkich o ból głowy” i „wywoływało ogromną niechęć pracowników pałacu oraz członków rodziny”. „Fatalnie rozegrali te negocjacje – mówi inny dobrze poinformowany współpracownik rodziny. – Ale to samo dotyczy pałacu”.
Za strategię pałacu odpowiadał osobisty sekretarz królowej sir Edward Young. „Problem z Edwardem polega na tym – mówi informator, który pracował z nim przez wiele lat – że nie za bardzo umie rozmawiać z ludźmi. Bardzo trudno go przejrzeć, po prostu nie da się odgadnąć, co naprawdę myśli albo czuje. No i ma te tiki nerwowe. Do tego dziwnie, piskliwie się śmieje, co brzmi nieszczerze. Jest też bardzo ostrożny i pozbawiony wyobraźni. To człowiek, który trzyma się sztywno litery prawa”.
Rachel Zane starła się z urzędnikiem pocztowym. Był to transatlantycki międzykulturowy konflikt, w którym stereotypowa do bólu amerykańska superwoman stanęła naprzeciwko montypythonowskiej parodii wyniosłego królewskiego sztywniaka i w którym brakowało już miejsca na interwencję z zewnątrz. Królowa poprosiła swoją zaufaną długoletnią doradczynię Samanthę Cohen, wesołą i rzeczową Australijkę, która przez jakiś czas pracowała z Meghan, by dołączyła do rozmów i spróbowała im pomóc. Jednak magia „Pantery Samanthy” – jak lubiły nazywać ją tabloidy – tym razem nic nie zdziałała.
W roli przedstawiciela księcia Karola, próbującego pośredniczyć między stronami rozmów, występował jego osobisty sekretarz Clive Alderton, doświadczony dyplomata, który niegdyś był ambasadorem w Maroku. Karol był pełen zrozumienia dla młodszego syna i liczył na to, że Alderton zdoła na niego wpłynąć. Jednak z biegiem lat Harry stał się nieufny wobec człowieka, który w tak dużym stopniu organizował życie jego ojca, a tym samym wiele aspektów i jego życia.
Williama reprezentował sekretarz Simon Case, ambitny urzędnik z Downing Street, który wcześniej pracował zarówno z Davidem Cameronem, jak i Theresą May, a teraz budował bliskie relacje z Borisem Johnsonem. Case nie zdołał jednak wykorzystać podczas negocjacji swoich politycznych umiejętności i doświadczenia – sytuacja była zbyt napięta.
„Cała tragedia polegała na tym – mówi pracownik pałacu – że dalekosiężnym celem królowej było w istocie ponowne zjednoczenie rodziny, a nie jej dzielenie. Z pewnością niektórych punktów należało twardo bronić, ale Edward utknął w szczegółach. Nie potrafił spojrzeć na to z szerszej perspektywy. Tego rodzaju rodzinne negocjacje wymagają zaufania, a także zaakceptowania wątpliwości i zawiłości. Żadna ze stron nie może mieć niepodważalnych racji. Christopher Geidt rozegrałby to zupełnie inaczej – miał ku temu odpowiednie umiejętności. Być może nawet udałoby mu się wypracować ten klasyczny królewski kompromis, w którym nikt nie przegrywa”.
Znów ten Geidt. Gdy rok wcześniej królowa ściągnęła ponownie swojego byłego sekretarza, by spróbował pomóc Harry’emu i Meghan, Christopher Geidt wraz z Davidem Manningiem kierowali się sugestią Elżbiety, że młodej parze mógłby dobrze zrobić dłuższy pobyt za granicą, podobnie jak jej pomógł niegdyś wyjazd na Maltę. Cały plan przenosin do Vancouver był rozwinięciem tego właśnie pomysłu – podsuniętego przez samą królową – gdy okazało się, że Kapsztad nie jest odpowiednim miejscem na dom lub kwaterę główną.
Prawdopodobnie w następnej kolejności negocjatorzy zajęliby się drażliwą kwestią pieniędzy, czyli jak Sussexowie zamierzają radzić sobie finansowo w Nowym Świecie, zachowując jednocześnie królewski status. Windsorowie, od Edwarda i Sophie Wessex po dzieci księżnej Anny, opanowali trudną sztukę łączenia działalności komercyjnej z królewskimi obowiązkami. Nie było to w żadnym wypadku rozwiązanie bezprecedensowe czy nierealne. Jednak to właśnie potencjalne źródła dochodu Sussexów stały się tą sprawą, która doprowadziła do klęski całego projektu. Meghan i Harry rozpoczęli ze zbyt wielkim impetem. I przedobrzyli. Edward Young zaparł się i nie zamierzał ustąpić ani na krok. Obie strony były winne temu, że tydzień nieprzyjemnych, zawziętych negocjacji przemienił pozytywną wizję zagranicznej bazy dla działań młodej pary na rzecz Wspólnoty w przesycone złymi emocjami i wzajemnymi urazami „wygnanie”.
Było już za późno na interwencję w stylu Geidta. Ugoda, którą z rezygnacją przekazano telefonicznie królewskim korespondentom w sobotę 18 stycznia, okazała się listą negatywów. Umowę ubrano w puste słowa o „konstruktywnym i pomocnym kroku naprzód”, ale na jej mocy Meghan i Harry musieli „zrezygnować z królewskich obowiązków”. Harry został pozbawiony ukochanych wizyt i spotkań wojskowych, a także funkcji ambasadora młodzieży Wspólnoty. Sussexowie nie mogli już reprezentować królowej „ani używać swoich tytułów książęcych, jako że nie są już aktywnymi członkami rodziny królewskiej”.
Fakt, że Sussexowie sami postanowili pozbawić się dostępu do grantu suwerena i funduszy publicznych, traktując to jako cenę wolności – łącznie ze spłatą kosztów remontu Frogmore Cottage – został przedstawiony jako kara: „Nie będą więcej otrzymywać publicznych funduszy za wypełnianie królewskich obowiązków”. Decyzję dotyczącą planów zarabiania na własne utrzymanie za pomocą sprzedaży artykułów opatrzonych nazwą Sussex Royal odłożono na później, „w oczekiwaniu na dalsze analizy i rozstrzygnięcia ze strony pałacu”.
Taktyka Rachel Zane odniosła na pozór fatalny, całkiem odwrotny do zamierzonego skutek. Sussexowie wciąż mogli się tytułować „księciem i księżną”, jeśli tego chcieli, mieli też prawo mieszkać nadal w Kanadzie, jak już to robili, ale niewiele ponad to. Nic dziwnego, że gdy Harry’emu zaproponowano możliwość rewizji całej umowy po upływie dwunastu miesięcy, w pierwszej chwili gotów był odmówić. Nie chciał mieć już nic wspólnego z królewską rodziną.
Jeśli chodzi o sir Edwarda Younga, to jego decyzja o odrzuceniu żądań Sussexów przyniosła królowej krótkotrwałe zwycięstwo. Jednak krytycy sekretarza narzekali, że szkody wizerunkowe monarchii związane ze sprawami rasowymi będą widoczne jeszcze przez całe pokolenia. Owszem, realizacja projektu Sussex Royal niosła ryzyko finansowe i mogła nadszarpnąć reputację monarchii. Jednak korona brytyjska ryzykowała już nieraz znacznie więcej – a z punktu widzenia współczesnej inkluzywności wykluczenie śniadoskórej Meghan i jej potomków z oficjalnego wizerunku rodziny królewskiej jest odrzuceniem bezcennej szansy.
* * *
I tak książę Harry zawitał w moje okolice, a konkretnie do St John’s Wood, zielonego zakątka w północnym Londynie, tuż obok Abbey Road Studios, gdzie w 1969 roku Beatlesi nagrali słynną płytę o tym samym tytule, a potem przeszli po czarno-białych pasach, pozując do zdjęcia, które zdobyło jeszcze większą sławę.
Latem trudno mi wyjechać z domu. Turyści nieustannie chodzą czwórkami po słynnej zebrze, uśmiechając się i machając rękami. Okoliczni mieszkańcy, do których i ja się zaliczam, czekają uprzejmie w samochodach, taksówkach i autobusach, aż goście z całego świata zrobią sobie zdjęcia. A dziś, w piątek 28 lutego 2020 roku, przyszła kolej na Harry’ego. Wybrał się tutaj wraz z Jonem Bon Jovi i byłym żołnierzem przykutym teraz do wózka, by zbierać fundusze i reklamować swoje Invictus Games dla inwalidów wojennych.
Sytuacja księcia wcale się nie poprawiła od tamtych pięciu ponurych dni styczniowych, gdy targował się z sir Edwardem Youngiem & Company w pałacu Buckingham. Zgodnie z przewidywaniami po kilku tygodniach deliberacji królowa postanowiła, że Harry i Meghan nie mogą używać nazwy Sussex Royal jako znaku towarowego przy sprzedaży towarów i usług w Ameryce Południowej. Oczywiście jednocześnie zapewniono opinię publiczną, że Jej Wysokość wciąż jest przychylnie nastawiona do wnuka i jego żony. Życzyła im wszelkiej pomyślności w ich nowym życiu w Kanadzie – i swojemu „ósmemu prawnuczęciu” naturalnie również. Jednak zdaniem dobrze poinformowanych nieprzewidywalne i impulsywne zachowanie pary w ciągu minionego roku sprawiło, że królowa Elżbieta II nie była skłonna zezwolić im na użycie słowa „królewski” w przewidywalnej przyszłości.
Harry wrócił na kilka tygodni do Vancouver, by spędzić jak najwięcej czasu z Meghan i Archiem. Teraz znów był w Londynie, by przed
31 marca, czyli datą oficjalnego odejścia z rodziny królewskiej, wypełnić zaplanowane wcześniej zadania – ostatnie „królewskie” obowiązki. Choć powszechnie nazywano ten dzień „Megxit Day”, Harry nie używał tego określenia, ponieważ decyzję o odejściu podjął sam.
Na Abbey Road kłębił się tłum. Pół godziny przed zaplanowanym przybyciem księcia chodniki wypełnione były ludźmi. Wydawało się, że połowa północnego Londynu dowiedziała się, że książę Harry ma tu przyjechać tego ranka, i chciała okazać mu sympatię. Na tym polega fenomen Harry’ego – ludzie naprawdę LUBIĄ tego faceta.
– Jest taki ciepły i ludzki. Jest naturalny, nie jak cała reszta.
– Ja myślę, że ona zawsze chciała go ściągnąć do Ameryki – ludzie mówią, że chce kiedyś kandydować na prezydentkę.
– Dobrze, że chociaż William jest rozsądny. Ciekawe, co się między nimi stało? Kiedyś byli sobie tacy bliscy.
Potem rozległy się radosne okrzyki i oklaski. Od południa nadjechał range rover, z którego wysiadł ten znajomy rudowłosy i szczupły facet w czarnych dżinsach i drelichowej koszuli. Wyglądało na to, że wchodząc na słynne przejście, Harry chciał się wcielić w rolę George’a Harrisona. W 1969 roku trzej pozostali Beatlesi wystroili się do sesji zdjęciowej w eleganckie, niemal oficjalne garnitury – wyłamał się tylko George Hippis, ten wyluzowany i bezpretensjonalny ulubieniec Meghan.
– To dlatego na drugie imię dali Archiemu Harrison?
Nagle wszystkich nas przeszył dreszcz, połączyło to samo wyraźnie wyczuwalne uczucie: ściśnięte gardła i łzy w oczach. Tak to już zawsze jest z rodziną królewską, że porusza w naszych naiwnych brytyjskich sercach jakieś irracjonalne, głęboko ukryte emocje – „czas próby” itd. Studio nie wystawiło na zewnątrz głośników, by publiczność mogła usłyszeć, co Harry i Jon Bon Jovi śpiewają w środku, więc ludzie próbowali sami coś zanucić.
Błysk niezliczonych fleszy powitał uśmiechniętego księcia, gdy ten wyszedł ze studia i ruszył w stronę sławnej zebry – cóż, zerknijcie na stronę na stronę 7, trzeciej wkładki ze zdjęciami, by się przekonać, jak to wszystko wyglądało w tamten chłodny lutowy poranek na Abbey Road, gdzie pojawił się Harry, Jon Bon Jovi i dwóch członków chóru Invictus Games.
Więc postanowiłeś nas pozbawić całego tego radosnego szaleństwa, tak, sir Edwardzie? Ty i inne typki w szarych garniturach, którzy tak zręcznie wynegocjowaliście Harry’ego i Meghan z naszego życia, posyłając ich na drugą stronę świata? Cóż, piękne dzięki.
Jasne, że Harry i Meghan przejawiali zadziwiający brak umiaru. Z pewnością byli dla pana koszmarem. Byli – i pozostają – mocno niedoskonałą bajką. Ale czyż nie można powiedzieć dokładnie tego samego o monarchii, której pan służy?