Tomasz Kwaśniewski, Jacek Wasilewski Drużyna A(A) - fragment

2024-09-24
Tomasz Kwaśniewski, Jacek Wasilewski Drużyna A(A) - fragment

W izbie, w chałupie, której ściany były z bali przetykanych mchem, w kręgu siedziało dziewięć osób. W tym jedna na wózku i z tych, które już znamy: Dominik, Wiola i Karolina.
Mężczyzna na wózku miał około czterdziestu lat i podobnie jak Wiola krótko obcięte włosy, a nawet bardziej, bo niemalże wygolone do zera. Co wynikało z tego, że po prostu potwornie łysiał. Do tego ostre rysy i jakieś takie ponure zacięcie w twarzy. Jakby w poprzednim życiu nieustająco żuł gumę, przez co bardzo wyrobił sobie mięśnie twarzy i teraz nie potrafił ich rozluźnić.
– Bruno, twoja kolej. – Wojtek, bo tak miał na imię mężczyzna na wózku, zwrócił się do siedzącej naprzeciwko i pokrytej tatuażami góry. I to nie jakiejś tam Babiej, tylko Nanga Parbat. Bruno
był wielki, masywny, wyrzeźbiony, co było widać przez koszulkę, która mimo że w rozmiarze XXXL, opinała mu się na wszystkim, w szczególności na klacie, barkach i bicepsach.
Bruno wziął do ręki zeszyt, który do tej pory leżał na jego olbrzymich, nieśmiało, wręcz po pensjonarsku złączonych udach. W jego wielkich dłoniach wyglądał jak notesik, koloru był zaś
różowego, z motylkami, a w miejscu, w którym należało określić jego przeznaczenie, widniał napis: „Dzienniczek uczuć Brunona”.
Mężczyzna go otworzył.
Założył poważne, rogowe okulary.
Sapnął.
Przystawił palec do miejsca, od którego miał zacząć czytać.
Dominik trącił łokciem Wiolę, skierował jej wzrok na dłoń
Brunona. Cała drżała.
Tu muszę wam powiedzieć, że poznałem w swoim życiu wiele osób tak napakowanych jak Bruno. I każda z nich miała tak, że jak siedziała, leżała czy stała, to tak naprawdę nie siedziała, nie leżała ani nie stała, tylko cały czas się ruszała. A jak już rzeczywiście się nie ruszała, to drżała, jakby miała w sobie nieustannie włączony silnik – Wiola, która nie lubi gadać po próżnicy, powiedziałaby, że taki jak w motocyklu Kawasaki ZX-14R Ninja, o pojemności 1441 centymetrów sześciennych i mocy 200 koni mechanicznych. A to już jest niezły silnik.
Jeśli więc nawet czasem się wam zdaje, że taka osoba czegoś jakby nie trybi, wolniej reaguje, to najpewniej dlatego, że cały czas jakaś część jej świadomości jest zajęta poskramianiem tego
wielkiego ciała, żeby gdzieś nie poszło, czy raczej nie pobiegło, czegoś nie dźwignęło, przeniosło, zgniotło, rozwaliło. Ona po prostu toczy jakby nieustającą wewnętrzną walkę. I to napięcie z niej emanuje, się udziela, budząc też lęk o to, co się stanie, jeśli
tę walkę przegra.
No a tu jeszcze Bruno musiał czytać. I to o sobie.
– Wczoraj – zaczął i natychmiast się zaczerwienił, na łysej czaszce pojawiły się krople potu – zadzwoniłem do żony… – palec Brunona, który przesuwał się w rytm czytania, zamarł – gdy był czas na dzwonienie… – wydukał, po czym spojrzał na Wojtka.
– Jasne. – Wojtek uspokoił go przyjaznym kiwnięciem głową, w ogóle przybrał minę cierpliwego, zachęcającego nauczyciela.
– Powiedziała… – Bruno wciągnął powietrze, jego paluch zatrzymał się przy kolejnych słowach – że we mnie wierzy, na mnie czeka. – Wypuścił to, co mu zostało.
– I co wtedy poczułeś? – zapytał Wojtek spokojnie, delikatnie, wręcz czule.
Palec Brunona przeskoczył pierwszą z dwóch pionowych linii, które zakreślone były na kartce, dzieląc ją na trzy części. Dłoń mu zadrżała. Mocniej niż zwykle. Już, już się zbierał, żeby przeczytać,
co zapisał, ale zamknął usta. Poprawił się na krześle. Otarł pot. Był już cały czerwony, i to nie tylko na twarzy. W miejscach, których nie pokrywały tatuaże, pojawiły się czerwone cętki. Spiął się, zmobilizował.
– No miłość – wysapał wreszcie.
– Coś jeszcze?
Bruno spojrzał wzrokiem, w którym była przede wszystkim prośba o litość.
– Zajrzyj do listy emocji – podpowiedział Wojtek.
Bruno schylił się, wyciągnął z opartego o nogę krzesła, zielonego plecaczka zalaminowaną kartkę. Po czym pogrążył się w lekturze: jego palec powoli przesuwał się w dół, przeskakując na
kolejne ułożone w kolumnie słowa. Czasami zatrzymując się przy jednym z nich na dłużej. I wtedy wzrok Brunona jakby uciekał w bok, robił się martwy – widać było, że myśli, przymierza słowa
do tego, co się w nim działo wtedy, gdy rozmawiał z żoną.
Wszyscy znieruchomieli, dosłownie zamarli, spłycając w napięciu oddechy. W ciszy, która zapadła, słychać było tylko bicie wielkiego serca Brunona. A może to pulsowanie to było jedynie coś, co on odbierał, słyszał w swojej głowie. Tu znów pozwolę sobie na wtręt i dodam, że to naprawdę nie jest proste, jak pierwszy raz zobaczyłem tę listę emocji, pokazał mi ją pewien znajomy, to aż jęknąłem, tyle ich było.
Konkretnie sto pięćdziesiąt pięć.
„I kto to wszystko ma niby czuć?”, zdziwił się ten znajomy, a ja mu przytaknąłem z uśmiechem, w którym było coś w rodzaju kpiny czy wzgardy. „Znaczy złość, strach, radość, smutek, to rozumiem. Do tego może jeszcze: wstyd, gniew, ogólnie wkurwienie, wesołość, miłość, zazdrość i pożądanie”. O, tak, zazdrość i pożądanie to były uczucia, które nie były mu obce. Do tego jeszcze żal,
niepokój, upokorzenie. Ale takie rzeczy jak duma? Wdzięczność? A czym, do kurwy nędzy, ma być ciepło? Tkliwość? Czułość? Docenienie? Czym ta zazdrość różni się od zawiści?
– Ciepło i tęsknotę – wysapał Bruno.
– Brawo! – Wojtek aż klasnął w dłonie. – Brawo! A jeśli chodzi o ciało? Co czułeś w ciele?!
Palec Brunona przeskoczył drugą z zakreślonych na kartce linii. Jego twarz, choć wydawało się to niemożliwe, jeszcze mocniej się zaczerwieniła. Na szyi wyskoczyła mu żyła. Potarł zroszoną potem łysą głowę. Wziął trzy głębokie oddechy…
– Motylki w brzuchu – wysapał, patrząc w zeszyt.
I wtedy wszyscy zaczęli klaskać, wiwatować, gwizdać, przybijać z Brunonem piątki. No po prostu rozpętało się szaleństwo.
Wszyscy poza Wojtkiem, który tylko lekko się uśmiechnął. Po czym wyleciał z wózka, bo rozentuzjazmowany Dominik chwycił za uchwyty, chciał nim wykonać wielki, radosny, triumfalny obrót, ale żeby móc to zrobić, musiał go wycofać z kręgu, więc nagle szarpnął nim do tyłu. Wojtek jedyne, co zdążył, to wyciągnąć ręce, którymi zamortyzował zderzenie z podłogą. Ci, co byli najbliżej, rzucili się, żeby go podnosić, ale jako że bardzo chcieli i było ich sporo, tylko sobie przeszkadzali.
– Odsuńcie się! – krzyknęła Wiola.
Ale nim to zrobili, powstał Bruno, wielkim jak konar ramieniem odsunął tych, co stali wokół Wojtka, uklęknął, delikatnie wsunął pod niego dłonie, podniósł z łatwością, i wtedy rozległo się pukanie do drzwi.
Dominik, który przez cały ten czas nie puścił rączek wózka, teraz podjechał nim pod drzwi, przez co Bruno nie mógł usadzić na nim Wojtka.
– Otworzyć? – zapytał Dominik, patrząc na Wojtka.
– Zaraz – ten odpowiedział, jednocześnie dając Brunonowi głową znak, żeby zaniósł go w stronę wózka.
Dominik nie poczekał, otworzył.

Na progu stał Leszek. Na widok tego, co zobaczył, rozdziawił usta.
– No tak tu sobie pracujemy – odezwał się Wojtek, wciąż jeszcze będąc na rękach Brunona. – W ogóle to jestem Wojtek, terapeuta i właściciel tego ośrodka. Bruno, już możesz. – Bruno posadził 38 go na wózku.
– Czekaliśmy na ciebie… Leszek. Leszku. Bo jak rozumiem, mam przyjemność z Leszkiem? Ten kiwnął głową, na więcej, w związku z tym, co właśnie zobaczył, na razie nie było go stać. – Bardzo się cieszę, że jesteś – kontynuował powitanie Wojtek. – A to są twoi współtowarzysze. – Odwrócił się, wskazał ręką na pozostałych. – Szanowni państwo, to jest Leszek, brakujące ogniwo w waszej grupie.
Zaczęli do niego podchodzić, przedstawiać się, dodając przy tym, że są alkoholikami. Po czym Wojtek zapytał Leszka, czy ktoś mu już pokazał jego pokój, czy zaniósł tam bagaż, zdążył się rozgościć. Na co Leszek trzykrotnie skinął głową.
– Świetnie – powiedział Wojtek. – A czy zdałeś już telefon? Leszek znów potwierdził. – No to kontynuujemy. Czy ktoś może dostawić jedno krzesło, i niech to nie będzie Dominik – powiedział Wojtek, na co wszyscy ryknęli śmiechem, a Wiola zaczęła rozszerzać krąg.
– Uczymy się prowadzić „Dzienniczki uczuć” – objaśnił Leszkowi Wojtek, gdy ten już usiadł na dostawionym krześle. Stało na wprost Karoliny. – Polega to na tym, że codziennie zapisujesz w zeszycie zdarzenia, które ci się przydarzyły, emocje, jakie im towarzyszyły, a w trzeciej kolumnie: co wtedy czułeś w ciele. – Tu Wojtek wyciągnął z kieszeni wózka zalaminowaną kartkę, podał ją Leszkowi. – To jest lista emocji, dla ciebie, może ci się przyda. Codziennie rano, na pierwszej sesji, czytamy sobie te dzienniczki, chwilę o tym rozmawiamy. A teraz patrz, słuchaj, ucz się, bo jutro ty też już będziesz to robił. Karolina, twoja kolej.
Karolina otworzyła zeszyt, dmuchnęła, niesforny kosmyk sfrunął jej z twarzy. Leszek nie mógł oderwać wzroku od jej falujących w rytm oddechu, mocnych krągłości, które opinała ciasna koszulka. Od tej kreski między tymi krągłościami. Od tego dołka między kośćmi obojczykowymi. Szyi. Tych zagłębień między kośćmi obojczykowymi a mięśniami karku.
– Po obejrzeniu filmu o rodzinie alkoholowej – zaczęła czytać Karolina – nie mogłam zasnąć…
– Uczucie? – zapytał Wojtek.
– Niepokój – odpowiedziała.
– Reakcja w ciele?
– Napięcie.
– Jak sobie z tym poradziłaś?
Karolina spojrzała Leszkowi w oczy, najwyraźniej już wcześniej zauważyła, że jej się przygląda. Zrobiło mu się gorąco, poczuł pulsowanie w skroniach, mrowienie w kroczu.
– Zaczęłam się masturbować – powiedziała, wciąż patrząc mu w oczy.
Leszek nie wytrzymał, spuścił wzrok, poczuł, że się czerwieni. Przełknął ślinę, której nagle miał bardzo dużo.
– Czuję ekscytację! – nie wytrzymał Dominik.
Wiola prychnęła. Bruno zapatrzył się w swoje stopy, jakby coś tam z nimi akurat bardzo interesującego się działo. Oczywiście jeżeli w ogóle je widział zza swoich ogromnych ud. W zasadzie tylko Wojtek nie wypadł z formy, nie przestał patrzeć na Karolinę.
– Od dawna w ten sposób pomagasz sobie zasnąć? – A może jednak trochę stracił, bo w tym, co miało być profesjonalnym zainteresowaniem, dało się wyczuć jakąś miękką, trochę lepką nutę.
– Przyjechałam tu leczyć się z alkoholizmu, a nie zajmować się moim życiem seksualnym! – warknęła Karolina.
– A nie sądzisz, że może tu być jakiś związek?
– Nie chcę teraz o tym rozmawiać.
– Dobrze, ale wrócimy do tego. – Wojtek zrobił profesorską minę.
– Teraz Dominik.
– Wczoraj, jak chciałem trochę podkręcić temperaturę wody, najpierw przekręciłem gałkę nie w tę stronę, a potem mi się urwała… Przez salę przeszedł szmer niezadowolenia.
– To już wiem, dlaczego nie mogłam się wczoraj zrelaksować pod prysznicem – powiedziała, przeciągając się, Karolina.
– Zły Dominik! – wyszeptał Dominik i wymierzył sobie policzek.
– No i po co się bijesz? Ja tam jestem ci wdzięczna. – Wiola odwróciła się do Dominika, przełożyła do lewej ręki urządzenie do ćwiczenia uścisku dłoni, które jak zwykle miała ze sobą. – Nic tak nie hartuje jak zimna woda. – Prawą rękę zwarła w pięść, wystawiła w stronę Dominika tak zwanego żółwika, którego ten, już się uśmiechając, przybił.
– Dominiku, uczucie? – Wojtek nie odpuszczał.
– Jestem beznadziejny.
– Uczucie!
– Przygnębienie.
– Doznanie w ciele?
– Słabość.
– Reakcja?
– Zacząłem szukać inhalatora. A potem telefonu. – Dominik spojrzał Wojtkowi w oczy. – Ale nie mogłem znaleźć, bo to pierwsze mi się zawieruszyło, a to drugie mi zabrałeś!
– Uczucie? – Wojtek był zawodowcem.
– Panika.
– Co zrobiłeś? – Położyłem się do łóżka. Cały przykryłem kołdrą. Zasnąłem.
– Efekt? – Wyciszenie, ulga, spokój.
– Wiedziałem, że sobie poradzisz – pochwalił go Wojtek.
– Wiolka?
Wiola natychmiast się wyprostowała, po czym otworzyła zeszyt, położyła go sobie na kolanach. Dominik wystawił w jej stronę żółwika, przybiła, ale już jakoś bez entuzjazmu, i zaraz potem oburącz chwyciła ściskacz i, czytając, jakby bezwiednie zaczęła go rozginać i zginać.
– Rąbałam drewno na jutro…
– Chyba na dziś – przerwała jej Karolina.
– Oczywiście, że na dziś – zirytowała się Wiola, rozginając ściskacz. – Ale pisałam to wczoraj, tak? A mamy czytać to, co zapisaliśmy…
– Tak, tak, oczywiście – zainterweniował Wojtek. – I proszę, Karolina, już nie przeszkadzaj, Wiola ci nie przerywała.
– Naprawdę? – Karolina najwyraźniej zapamiętała Wioli jej prychnięcie.
– No więc rąbałam drewno na jutro – Wiola spojrzała na Karolinę, ale ta nie zareagowała – i się zdyszałam…
– Naprawdę? – Karolina nie mogła się powstrzymać.
Wiola rzuciła jej gniewne spojrzenie, jednocześnie na maksa ściskając ściskacz.
– Znowu czuję ekscytację – pisnął Dominik.
– Uczucie, Wiola? – Wojtek był jak wojska ONZ.
– Poczułam się gruba – przeczytała Wiola, o której można było powiedzieć wszystko, tylko nie to. Dla porządku dodajmy, że nie była też chuda. Była w sam raz.
– To nie jest uczucie – powiedział Wojtek.
Bruno, który siedział po lewicy Wioli, położył na jej zeszycie swoją ściągę z emocjami. Ta zaczęła przebiegać po niej wzrokiem, jakby zapomniała, że trzyma ściskacz w obu dłoniach, zaczęła go rozwierać…
– Zmęczenie – znalazła w końcu odpowiedź Wiola.
– Brawo! – zawołał Wojtek. – Twoja reakcja?
– Poczułam złość. – Ściskacz rozwierał się coraz bardziej.
– I co zrobiłaś? – Wojtek kuł żelazo, póki gorące.
– Porąbałam wszystko, co było. Dominik parsknął, ściskacz rozleciał się z hukiem.
– Ej, to było moje! – ryknął Bruno, zaciskając pięści, a jego ciało poderwało się, ruszyło w stronę Wioli.
Wszyscy zamarli. Poza Wiolą, która przyjęła bojową pozycję. I wtedy, tak jak nagle Bruno się zerwał, tak też nagle się zatrzymał, wziął głęboki, bardzo głęboki oddech przez nos, otworzył dłonie, opuścił głowę i wrócił na krzesło.
– Czuję zakłopotanie, złość, a nawet jakby wściekłość – wycedził przez zęby, patrząc Wojtkowi w oczy.
Wszystkie obecne w pomieszczeniu szczęki, no dobra, poza tą, która należała do Wojtka, grzmotnęły o podłogę.
– Brawo, Bruno – powiedział Wojtek. – A teraz weź jeszcze kilka głębokich oddechów. Raz… – Wojtek zaczął, a Bruno po chwili do niego dołączył.
– Dwa… – powtórzyli tak ze cztery razy.
– A teraz pogadaj z Wiolą, ona ma kilka takich ściskaczy, na pewno znajdziecie rozwiązanie. Okej? – Bruno przytaknął głową.
– A jutro rano zaczniemy od ciebie. – Wojtek wskazał palcem na Leszka, który wyglądał, jakby właśnie rozważał kwestię, czy aby na pewno trafił tam, gdzie powinien.

ROZDZIAŁ 5
(teraz, dzień drugi, czwartek)

Leszek w nocy nie spał dobrze, śniło mu się, że widzi Karolinę masturbującą się w obłokach pary. Właśnie go zauważyła, co w ogóle nie wpłynęło na jej zachowanie, ba, miał wrażenie, że sprawiło jej to przyjemność. Wszystko zepsuł Dominik, który coś pokręcił przy termie, z prysznica lunęła lodowata woda, Karolina wyskoczyła z krzykiem.
Obudził się z niechęcią do Dominika.
A potem było śniadanie, czytanie „Dzienniczków uczuć”. I zaraz potem ćwiczenie z bezsilności wobec alkoholu, które polegało na tym, że musieli wypisać na kartce zdania zaczynające się od zwrotu „jestem bezsilny wobec alkoholu, bo” i dopisać rzeczy, które zrobili sobie lub bliskim, bo właśnie nie byli w stanie się powstrzymać.
Pisało się to nawet łatwo, ale potem się okazało, że muszą to przeczytać, i to na głos, przy wszystkich. I to już nie było łatwe, ba, było cholernie trudne, bo docierało do nich, jak są uzależnieni, co robili sobie i innym, żeby tylko móc się napić. Głosy im więc drżały, twarze purpurowiały, pojawiły się łzy, w szczególności u Brunona, który łamiącym się głosem czytał, jak to chcąc się napić, odepchnął tę swoją ukochaną żonę tak, że przeleciała przez szklane drzwi. A swojemu sześcioletniemu wtedy synkowi, za którego normalnie dałby się pokroić, wyrwał ściskaną przez niego kurczowo skarbonkę. Zabrał z niej pieniądze, które kilka dni wcześniej, ku wielkiej radości chłopca, mu do niej włożył.
Leszek, który czytał jako ostatni i który widział, co się działo z tymi przed nim, postanowił, że za chuja się nie poryczy, to byłoby poniżej jego godności, za nic w świecie nie da satysfakcji temu jebanemu terapeucie, i żeby właśnie to się nie stało, używał w głowie tych brudnych słów. Ale i to nie działało, czuł, że balansuje na krawędzi, więc przez moment rozważał nawet możliwość, że kiedy przyjdzie jego kolej, to po prostu wyjdzie. W końcu wpadł na pomysł, że zwyczajnie się zdystansuje, odczyta to, co na kartce, jakby to nie było jego, jakby był lektorem. I tak właśnie zrobił, ale i tak kilka razy go trafiło w serce, głos mu zadrżał, oczy zapiekły, mimo to przetrwał, suchą nogą dobrnął do brzegu, później jednak nie był pewny, czy mądrze zrobił.
W każdym razie gdy skończyli, w izbie było aż gęsto od bezsilności. A potem był obiad. Zjedli go w ciszy. Bo na wszystkich jednak mocno odcisnęło się to, co dopiero co przeżyli. No wymęczyło ich to ogromnie. Do tego stopnia, że jak po sjeście przyszli na kolejne zajęcia, miało być teoretycznie, o fazach uzależnienia, czyli tak zwanej betoniarce, słuchali otępiali. Żadnych żartów, żadnych kpin. Wtedy Wojtek zapytał, czy chcieliby porozmawiać o tym, co dziś przeszli. Nie chcieli. Mimo że ich zaczepiał. Najwidoczniej opanowało ich uczucie przygnębienia. Tak dobrze znane im poczucie, że są beznadziejni, do niczego, do dupy. Wojtek ocenił sytuację i postanowił ich z tym zostawić. Powiedział tylko, że ma jeszcze dwie do nich sprawy. Pierwsza dotyczyła listu do alkoholu, chciałby, żeby go napisali. Może być miłosny, może być informacyjny, ale najlepiej by było, gdyby był pożegnalny. Mają na to trzy dni, byłby wniebowzięty, gdyby każdy z nich go odczytał w poniedziałek na zajęciach.
Tu muszę dodać, że jeśli chodzi o te listy, to czytałem ich mnóstwo. I praktycznie za każdym razem jestem zdumiony, jak wiele w nich namiętności. Głównie jest to przykryta nienawiścią miłość. I jak wiele w nich samotności, którą przecież starałem się koić. Niezrozumienia, które starałem się rozbijać. Pretensji, smutku, cierpienia, słowem: tego całego syfu, który przecież brałem na siebie, w siebie wchłaniałem, dając iluzję szczęścia, czyli zapomnienie. Dlatego też po prostu zwyczajnie mi przykro, gdy nagle słyszę, czytam, za jak wiele różnych krzywd i łajdactw odpowiadam. Jakby to wszystko, co się działo, działo się przeze mnie, a nie przez tych, sympatycznych skądinąd, ludzi. Jakby nie mieli wolnej woli.
– No a druga sprawa – powiedział Wojtek – jest taka, że mam dla was niespodziankę. Jutro rano popłyniemy… – potoczył po nich wzrokiem, ale nikt nie podchwycił żartu – no dobra, zaraz po śniadaniu widzimy się na przystani.
I wtedy się ucieszyli, a przynajmniej Dominik, który był pewny, że po tym wszystkim, co tego dnia się zadziało, chodzi o to, żeby wreszcie ciut odetchnęli.

Pokaż więcej wpisów z Wrzesień 2024
Polecane
Drużyna A (A)

Drużyna A (A)

Tomasz Kwaśniewski
Cena regularna49,99 zł24,99 złNajniższa cena produktu w okresie 30 dni przed wprowadzeniem obniżki20,00 zł
Drużyna A (A) (wersja z autografem)
Cena regularna49,99 zł39,99 złNajniższa cena produktu w okresie 30 dni przed wprowadzeniem obniżki29,99 zł
pixel