Stacy Willingham Błyski w mroku - fragment

2023-07-31
Stacy Willingham Błyski w mroku - fragment

Patrzę, jak Daniel wyjeżdża z podjazdu na wstecznym biegu. Światła samochodu migają mi na do widzenia, a on macha do mnie przez szybę. Stoję w zawiązanym ciasno szlafroku, macham Danielowi w odpowiedzi, a w drugiej ręce trzymam kubek z gorącą kawą.
Zamykam za sobą drzwi i rozglądam się po pustym domu. Na blatach wciąż stoją kieliszki po wczorajszej imprezie, w koszach na śmieci w kuchni piętrzą się butelki po winie, a wokół ich klejących się szyjek krążą muszki, które najwyraźniej przyszły na świat tej nocy. Zaczynam powoli sprzątać, zbieram talerze i wkładam je do pustego zlewu farmerskiego, jednocześnie próbując ignorować alkoholowo-lekowy ból głowy, który rozsadza mi czaszkę.
Wracam myślami do opakowania xanaxu, które mam w samochodzie – na receptę wystawioną na Daniela, o której on nie ma pojęcia. Myślę o szufladzie w moim gabinecie, gdzie leżą przeróżne środki przeciwbólowe, które z pewnością złagodziłyby dudnienie w mojej głowie. Kusi mnie świadomość, że tam są. Teoretycznie mogłabym wsiąść do samochodu i pojechać do biura, wyciągnąć ku nim palce i coś sobie wybrać. A potem skulić się w fotelu dla pacjentów i zasnąć.
Ale zamiast tego piję kawę.

Nie weszłam do tego zawodu po to, żeby mieć łatwy dostęp do leków. Zresztą Luizjana to jeden z tylko trzech stanów, gdzie psychologowie mogą wypisywać leki swoim pacjentom. Pozostałe dwa to Illinois i Nowy Meksyk, a wszędzie indziej po receptę trzeba skierować podopiecznego do lekarza rodzinnego albo psychiatry. Ale tutaj możemy je wypisywać sami. Tu nikt inny nie musi wiedzieć. Wciąż nie zdecydowałam, czy to szczęśliwy zbieg okoliczności, czy niebezpieczny pech. W każdym razie naprawdę nie dlatego robię to, co robię. Nie zostałam psychoterapeutką, żeby korzystać z tej furtki i omijać dealerów w centrum miasta, zamieniając ich na bezpieczne okienko w aptece, a plastikowy woreczek na papierową torebkę z logo, do kompletu z receptą i kuponami na pastę do zębów oraz galon dwuprocentowego mleka za pół ceny. Zostałam psycholożką po to, żeby pomagać ludziom – to kolejny banał, ale to prawda. Zostałam psycholożką, bo rozumiem doświadczenie traumy; rozumiem je w sposób, którego nie da się nauczyć w szkołach. Rozumiem to, że mózg może w fundamentalny sposób rozpieprzyć każdy inny aspekt twojego ciała, a emocje wszystko zniekształcić – i to emocje, z których nawet nie zdawałaś sobie sprawy. Te same emocje mogą nie pozwolić ci jasno widzieć, jasno myśleć, jasno robić czegokolwiek. Mogą wywołać ból w całym ciele, od czubka głowy do koniuszków palców. Tępy, pulsujący, nieprzerwany ból, który nigdy nie zniknie.
Jako nastolatka chodziłam od lekarza do lekarza. Terapeuci, psychiatrzy, psychologowie – wszyscy zadawali mi te same pytania, wzięte prosto z kwestionariusza, i próbowali się uporać z nieustającą paradą zaburzeń lękowych w mojej głowie. Cooper i ja byliśmy wtedy podręcznikowymi przypadkami. Ja z moimi atakami paniki, hipochondrią, bezsennością i nyktofobią co roku dodawałam do tej listy nową przypadłość. Cooper z kolei całkowicie zamknął się w sobie. Ja czułam zbyt dużo, on czuł za mało. Jego głośna osobowość zamieniła się w szept; mój brat prawie znikł.
Razem byliśmy jak paczuszka z dziecięcą traumą owinięta wstążką i postawiona delikatnie na progu każdego lekarza w Luizjanie. Każdy wiedział, kim jesteśmy. Każdy wiedział, co jest z nami nie tak.
Każdy o nas wiedział, ale nikt nie umiał nas naprawić. Więc postanowiłam zrobić to sama.
Krzątam się po salonie i w końcu siadam z klapnięciem na sofie, przez co trochę kawy ulewa mi się z kubka. Podnoszę go do ust i zlizuję z boku zacieki. W tle na ulubionym kanale Daniela brzęczą już poranne wiadomości. Sięgam po swojego macbooka i uderzam kilka razy w enter, żeby wybudzić go z długiego, ciężkiego snu. Otwieram Gmaila i przeglądam prywatne wiadomości w skrzynce odbiorczej – prawie wszystkie dotyczą ślubu.
Chloe, zostały jeszcze dwa miesiące! Czy możemy ostatecznie potwierdzić tort? Którą z dwóch opcji wybierasz – polewa karmelowa czy krem cytrynowy?
Cześć, Chloe. Kwiaciarnia potrzebuje ostatecznego potwierdzenia w kwestii aranżacji na stoły. Czy mam im powiedzieć, żeby wystawili fakturę na dwadzieścia stolików, czy chcesz jednak wrócić do wariantu z dziesięcioma?

Kilka miesięcy temu wszystko konsultowałabym z Danielem. Każdy najmniejszy szczegół był decyzją do podjęcia przez nas dwoje, razem. Ale z czasem mały, intymny ślub, który sobie wyobrażałam – ceremonia na świeżym powietrzu, a potem kameralne wesele w gronie najbliższych znajomych; jeden długi stół, ja i Daniel u jego szczytu; podjadanie naszych ulubionych potraw pomiędzy łykami różowego wina i głośnymi wybuchami śmiechu – zamienił się w coś zupełnie innego. Stał się egzotycznym zwierzęciem, którego żadne z nas nie potrafi oswoić. Wymaga ciągłych decyzji i niekończących się maili o z pozoru nieistotnych szczegółach. Daniel w prawie każdej kwestii daje mi powiedzieć ostatnie słowo. Najpewniej uważał, że to właściwy krok, biorąc pod uwagę powszechne przekonanie, że panny młode chcą mieć nad wszystkim kontrolę. Ale ciężar całej tej odpowiedzialności w moich rękach zestresował mnie jak nic innego do tej pory. Jedyne zdecydowane opinie, jakie ma mój narzeczony, dotyczą jego niechęci do tortów w masie cukrowej i odmowy zaproszenia swoich rodziców. Z radością uległam tym żądaniom.
Nigdy bym tego Danielowi nie powiedziała, ale nie mogę się doczekać, aż będzie po wszystkim. Wyrażam po cichu wdzięczność za szybkie zaręczyny i odpisuję.
Niech będzie karmel, dzięki! Czy możemy pójść na kompromis i zamówić piętnaście?
Przeglądam jeszcze kilka maili, po czym klikam w wiadomość od koordynatorki ślubnej i zastygam w bezruchu.
Cześć, Chloe. Przepraszam, że kolejny raz o to dopytuję, ale musimy już ustalić szczegóły ceremonii, żebym mogła ostatecznie potwierdzić usadzenie gości. Czy zdecydowałaś, kto odprowadzi cię do ołtarza? Daj, proszę, znać, kiedy będziesz mogła.
Najeżdżam myszką na przycisk Usuń, ale w głowie dudni mi ten nieznośny głos psycholożki – mój głos.
Chloe, to klasyczny schemat wyparcia. Wiesz, że to nigdy nie wyeliminuje problemu, tylko odsunie go w czasie.
Przewracam oczami na swoje własne, wewnętrzne rady i lekko bębnię palcami o klawiaturę. Cała ta idea ojca odprowadzającego córkę do ołtarza i tak jest zupełnie przestarzała. Na samą myśl, że ktoś mnie w ten sposób komuś przekazuje, jakbym była przedmiotem sprzedawanym na aukcji, dostaję mdłości. Równie dobrze moglibyśmy przywrócić instytucję posagu.
Moja pierwsza myśl to Cooper, najbardziej ojcowska postać w moim życiu, od kiedy skończyłam dwanaście lat. Wyobrażam sobie, jak trzyma mnie pod rękę, jak jego ciało prowadzi moje do ołtarza.
Ale potem przypominam sobie jego wczorajsze słowa, dezaprobatę w jego spojrzeniu i tonie głosu.
Chloe, on cię nie zna. A ty nie znasz jego.
Zamykam komputer i odpycham go na drugi koniec kanapy. Mój wzrok przyciąga znowu telewizor, który cały czas był włączony w tle. Na dole ekranu wyświetla się czerwony pasek z napisem pilne. Biorę pilota i robię głośniej.
Policja wciąż apeluje o informacje w sprawie zaginięcia Aubrey Gravino, piętnastoletniej licealistki z Baton Rouge w Luizjanie. Rodzice Aubrey zgłosili jej zaginięcie trzy dni temu. Ostatnio widziano ją w środę, kiedy przechodziła sama w okolicy cmentarza, wracała do domu ze szkoły.
Na ekranie pojawia się zdjęcie Aubrey, wzdrygam się na ten widok. Kiedy byłam mała, piętnastolatkowie wydawali mi się tak starzy. Tak dorośli, tak dojrzali. Marzyłam o rzeczach, które będę robić, kiedy osiągnę ten wiek – ale w kolejnych latach musiałam z bólem przyznać, że piętnaście lat to nieznośnie mało. Że ona jest tak bardzo młoda, one wszystkie były. Aubrey wygląda jakby znajomo, ale to pewnie dlatego, że wygląda jak większość piętnastolatek, które siadają zgarbione w moim gabinecie: chude na sposób, jaki może być tylko efektem młodzieńczego metabolizmu, oczy pomalowane czarną kredką, włosy nietknięte farbą ani prostownicą, ani żadnym innym zabiegiem, którym kobiety z wiekiem niszczą swoje ciało, usiłując znowu wyglądać młodo. Robię wszystko, żeby nie myśleć o tym, jak prawdopodobnie wygląda teraz: blada, sztywna, zimna. Śmierć postarza ciało, skóra staje się szara, oczy mętnieją. Człowiek nie powinien umierać tak młodo. To nienaturalne.
Aubrey znika z ekranu telewizora i zastępuje ją nowy obraz: mapa satelitarna Baton Rouge. Mój wzrok automatycznie wędruje do miejsc, w których znajdują się mój dom i gabinet – w centrum, w pobliżu rzeki Missisipi. Czerwoną kropką zaznaczono cmentarz Cyprysowy, ostatnie miejsce, gdzie widziano Aubrey.
Ekipy poszukiwawcze badają dziś teren cmentarza. Rodzice Aubrey wciąż mają jednak nadzieję, że ich córka żyje.
Mapa znika i pojawia się nagranie – przy pulpicie stoją kobieta i mężczyzna, oboje w średnim wieku, zapewne nie spali od kilku dni. Pasek na ekranie informuje, że to rodzice Aubrey. Mężczyzna w milczeniu stoi z boku, a kobieta – matka – mówi błagalnym tonem prosto do kamery.
– Aubrey, kochanie, gdziekolwiek jesteś, szukamy cię. Szukamy cię i na pewno cię znajdziemy.
Mężczyzna popłakuje i wyciera oczy rękawem koszuli, a wierzchem dłoni przeciera zasmarkany nos. Żona kładzie mu rękę na ramieniu i mówi dalej:
– Jeśli przetrzymujesz Aubrey albo wiesz coś o jej zaginięciu, błagamy, zgłoś się na policję. Chcemy po prostu odzyskać naszą córkę.
Ojciec zaczyna szlochać. Kobieta kontynuuje, nie odrywając oczu od kamery. Wiem, że takiej taktyki uczy policja. Patrz w kamerę. Mów do kamery. Mów do niego.
– Chcemy odzyskać nasze dziecko.

Pokaż więcej wpisów z Lipiec 2023
Polecane
Psychoterapeutka

Psychoterapeutka

Helene Flood
Cena regularna39,99 zł29,99 złNajniższa cena produktu w okresie 30 dni przed wprowadzeniem obniżki19,99 zł
Czerwone Jezioro

Czerwone Jezioro

Julia Łapińska
Cena regularna44,99 zł29,24 złNajniższa cena produktu w okresie 30 dni przed wprowadzeniem obniżki22,49 zł
Błyski w mroku

Błyski w mroku

Stacy Willingham
Cena regularna49,99 zł24,99 złNajniższa cena produktu w okresie 30 dni przed wprowadzeniem obniżki24,99 zł
pixel