Natalia Waloch "Bo NIE" - fragment

2024-11-27
Natalia Waloch "Bo NIE" - fragment

ON GENIUSZ, ONA KUJONKA
Zajrzyjmy więc do drugiego uniwersum. Komunikat „chłopcy tak nie robią” pojawia się w zasadzie tylko odnośnie do płaczu (nie bądź jak baba, chłopaki nie płaczą etc.) oraz w sytuacjach, gdy chłopiec chce na bal przebrać się za księżniczkę, pomalować sobie paznokcie czy włożyć coś różowego.
Poza tym chłopięcość pozostaje dość nieskrępowana. Oczywiście i chłopcom zwraca się uwagę, jeśli np. wrzeszczą w miejscach publicznych, ale nikt nie grozi im, że jeśli będą się złościć, ucierpi ich uroda czy męskość. Agresji nie temperuje się, mówiąc: „dziewczynki nie lubią takich chłopców”. Jeśli chłopiec bazgrze jak kura pazurem, a jego zeszyt przypomina kuchenną ścierkę, nie słyszy, że to wstyd i kto to widział, żeby zeszyt chłopca tak wyglądał, lecz że musi się postarać. Niechlujna, niesystematyczna, nieuważna dziewczynka jest zaburzeniem dziewczyńskiej normy. Zdanie: „zdolny, ale leniwy” – fraza, która pozornie karci, a w rzeczywistości dowartościowuje, bo wskazuje, że to, co najważniejsze, osobnik już ma, teraz musi się tylko odrobinę wysilić – kierowane jest niemal wyłącznie do chłopców. Nie dlatego, że nie ma zdolnych, lecz leniwych dziewcząt, tylko dlatego, że leniwa dziewczynka niemal z automatu postrzegana jest jako mało zdolna.
Wyrywający się do odpowiedzi chłopiec jest mądry i odważny, nie przemądrzały. Ten, który przewodzi, jest liderem, dziewczynka zaś się rządzi. Już kilkulatki łapią, za co świat nagradza dziewczynki: kiedy dziennikarze ABC News spytali przedszkolaczki, czy lepiej być lubianą, czy być przywódczynią, większość wybrała pierwszą opcję.
Wszystko to można zebrać w myśl, że chłopcy są doceniani za to, kim są i jacy są, dziewczynki natomiast ocenia się według tego, jakie są wobec świata. – Postawiłabym tezę, że dziewczynki wychowuje się do mówienia „tak” oraz do milczenia – mówi prof. Chmura-Rutkowska. – Co oznacza mówienie światu „tak”? Co oznacza bycie cicho? Bycie miłą, sympatyczną i ugodową. Nie mówisz, co myślisz, nie trzymasz granic, nie stawiasz się. Jesteś taka, jak inni chcą, żebyś była.
– Jesteśmy nagradzane za spolegliwość, zachowania, które nie sprawiają problemów – dodaje dr. hab. Elżbieta Korolczuk, socjolożka z Uniwersytetu Södertörn w Sztokholmie i Uniwersytetu Warszawskiego, która w swoich badaniach zajmuje się m.in. tematyką płci kulturowej (gender). – Moim zdaniem nie chodzi nawet o to, że boimy się powiedzieć „nie”, tylko że uznajemy, że więcej wygramy na tym, że powiemy „tak”. Później jesteśmy rozczarowane, bo okazuje się, że to wcale tak nie działa, że nagroda w postaci akceptacji, pochwały czy bycia zauważoną nie przychodzi.
Dziewczynka, która protestuje przeciwko takiej tresurze, jest awanturnicą. Zauważcie, proszę, jaka jest różnica w znaczeniu żeńskiej i męskiej formy tego słowa. Awanturnica to złośnica, hałaśliwa, wredna baba, podczas gdy awanturnik to poszukiwacz przygód. Tym, co uderza najbardziej, gdy bliżej przyjrzeć się dziewczętom i chłopcom, jest liczba scenariuszy, jakie każda z tych grup ma do dyspozycji. Dziewczynki są generalnie dość do siebie podobne, a te, które – mówiąc bardzo skrótowo – chodzą tylko w spodniach, biją się i nie lubią różowego, trafiają na aut. „Julka to taka chłopczyca”, mówi się. „Wika jest dziwna”. Ta, która bardzo dużo się uczy, zostaje kujonką, znakomity ze wszystkiego chłopiec jest klasowym geniuszem. W tym czasie chłopcy mają do wyboru cały wachlarz ról i nawet jeśli są mocno niepokorni, rzadko spotykają się z wykluczeniem. Iwona Chmura-Rutkowska: – Spójrz na liderów w życiu publicznym, bohaterów gier komputerowych, na frontmanów zespołów rockowych. W przypadku chłopca najważniejsze jest to, kim jest on sam. Jakim jest oryginałem. Jeśli odstaje od przeciętnej, może zostać gwiazdą, przywódcą, bożyszczem lub buntownikiem, postrachem dzielnicy, największym łobuzem w klasie, przestępcą. Niezależnie, czy gra rolę pozytywną czy negatywną, liczy się indywidualność, nieprzejmowanie się opinią innych, granie na swoich warunkach i bycie „kimś”.
Dziś na szczęście dziewczynki mają dużo więcej wzorców. We współczesnych bajkach i literaturze dziecięcej są już przykłady bardzo różnych bohaterek. Kiedy my byłyśmy małe, po naszym uniwersum hasały Kopciuszki i Śpiące Królewny, których los odmieniał mężczyzna, nigdy one same.
Świat zawsze dbał o to, by kobieta była istotą zależną. Trening, jaki przechodzą dziewczynki, tak mocno zaostrzony po dziesiątych urodzinach, ma wpływ na całe nasze życie. – Wychowywanie dziewczynek do mówienia „tak” ludziom ma na celu nauczenie ich, że potrzeby innych są na pierwszym miejscu – wyjaśnia Iwona Chmura-Rutkowska. Dlatego potem czyjeś „chcę, potrzebuję, lubię, gdy...” jest u nas, kobiet, przed wszystkim, co nasze. Dalszą konsekwencją tego jest straszna rzecz, czyli poświęcanie się: różne sprawy, idee, prace, obowiązki są ważniejsze niż nasze zdrowie, nasze dobro i interesy. Znakomicie widać to w języku: kobieta się oddaje. Oddaje się w seksie, ale też oddaje się rodzinie, macierzyństwu. Jest tak jak w piosence, którą śpiewała Kora: oddałam ci serce, oddałam ci ciało, ty mówisz: mało! Kobiety od dziecka są socjalizowane do oddawania swojego czasu, uważności, energii, ciała, wiedzy, potencjału intelektualnego. Za darmo, bez uznania, bez wzajemności.

CZAROWNICE, WARIATKI, NAUKOWCZYNIE
Historycznie rzecz biorąc, deal był taki, że w zamian za wpasowanie się we wzorzec kobieta dostawała ochronę – najpierw ojca, potem męża. W świecie, w którym dziewczyna nie miała żadnych praw, sama była nikim. Kobiety przecież nie mogły się uczyć, na ogół nie mogły pracować, nie miały prawa do własnego majątku. Nawet te bogate nigdy nie dysponowały swoimi pieniędzmi, należały one do ojca, a kiedy panna wychodziła za mąż, przechodziły na jej dzieci. Kobiety nie tylko nie głosowały, ale też nie mogły np. samotnie podróżować. Męski protektorat był niezbędny, by przetrwać. A każdy, kto chce przetrwać, jest w stanie naginać się do nieprzytomności. Kobiety więc nauczyły się mówić „tak”, gdy żądano od nich seksu, rodzenia dziedziców, akceptowania kochanek, prania gaci, mówienia „mamo” do teściowej, której chciałoby się podać cyjanek, wstawania po nocach do wspólnych dzieci, robienia potraw na wigilię, kłamania, że limo pod okiem to efekt wpadnięcia na szafkę, zrezygnowania z pracy „dla dobra dzieci” itd.
Świat zadbał o to, by utwierdzić kobiety w przekonaniu, że mówienie „nie” słono kosztuje. W czasie polowań na czarownice na stosy trafiały te, które nie chciały mówić „tak”. Jak pisze Mona Chollet w znakomitej książce Czarownice. Niezwyciężona siła kobiet, celem polowań było ścięcie „każdej wystającej ponad szereg głowy”. Więziono, torturowano i zabijano kobiety, które miały silny charakter, odważyły się podnosić głos i zajmować stanowisko. Bardzo często o czary oskarżano kobiety żyjące samotnie, czyli niepodporządkowane żadnemu mężczyźnie. Nierzadko były to szeptuchy, znachorki, akuszerki, które cieszyły się zaufaniem społeczności z racji swojej wiedzy i umiejętności. Gdy tropiciele czarownic zaczęli szaleć, z tego samego powodu okazały się nagle groźne, bo przecież bóg jeden wie, co taka kobieta, niekorygowana przez męskiego patrona, może zacząć głosić czy robić.
Popularnym i chętnie praktykowanym sposobem okiełznywania zbuntowanych kobiet było uznawanie ich za wariatki. Niejedna niepokorna żona czy siostra trafiła na lata do „zakładu dla obłąkanych”, jak wówczas nazywano szpitale psychiatryczne, często zresztą przypominające raczej skrzyżowanie więzienia z przytułkiem niż lecznicę. Lisa Appignanesi w książce Szalone, złe i smutne. Kobiety i psychiatrzy znakomicie opisuje, jak manipulowano faktami oraz jak zmieniało się pojęcie szaleństwa zależnie od epoki i tego, jakie zbiorowe fobie właśnie ogarniały społeczeństwa. Ot, weźmy choćby przypadek Hersilie Rouy. Była to nieślubna córka pewnego astronoma, który – póki żył – zapewniał jej opiekę. Przy nim dziewczyna brylowała na paryskich salonach, gdzie uchodziła za bardzo zdolną pianistkę. Po śmierci ojca została przez przyrodniego brata wyrzucona z mieszkania, a następnie umieszczona w szpitalu psychiatrycznym. Podczas wielu lat w zamknięciu Hersilie pisała wspomnienia, z których wiemy, że często diagnozę stawiano jej po zaledwie kilku minutach rozmowy. Jeśli mówiła jak całkowicie zdrowa osoba, lekarze orzekali, że cierpi na „przytomne szaleństwo” lub że chwilowo nastąpił „stan ukrytej alienacji”. Voilà! Skoro nie zachowuje się jak wariatka, znaczy, że znakomicie udaje normalną! Uderzyło mnie w tej historii to, że Hersilie Rouy została pozbawiona tożsamości. W dokumentacji nazywano ją „Chevalier” od nazwiska lekarza, który się nią zajmował. Appignanesi pisze, że przywołuje to na myśl nazywanie niewolników nazwiskami ich panów, mnie kojarzy się z Opowieścią podręcznej Margaret Atwood, w której seksualnym niewolnicom nadawano żeńską formę imion gwałcących je mężczyzn. Nieszczęsna Hersilie, której ojciec zmarł i która nie miała męża, zyskała pana w lekarzu, który się nią „opiekował”. Po 24 latach walki wywalczyła nie tylko wolność, ale też odszkodowanie od francuskiego państwa.
Kreatywność i zacięcie, z jakimi świat zwalczał każdy przejaw kobiecej niezależności, są naprawdę imponujące. Ot, weźmy takie pojęcie jak anorexia scholastica. Wymyślił je niejaki James Crichton-Browne, rzekomo lekarz, w 1892 roku, gdy coraz więcej kobiet chciało studiować i podnosiło ten temat publicznie. Według pana Crichtona-Browne’a nadmierna edukacja miała u kobiet wywoływać specyficzne zaburzenia psychiczne objawiające się epilepsją, utratą wagi, migrenami, lunatyzmem, śpiączką oraz – to najlepsze – utratą moralności. Liczni lekarze diagnozowali anorexia scholastica jeszcze na początku XX wieku.

Tylko nie rzucaj się w oczy!

Oczywiście nasza sytuacja dzisiaj jest nieporównanie lepsza niż ta, w jakiej były nasze matki i babki, o prababkach nie wspominając, ale świat nadal lubi pilnować, by kobiety za bardzo nie odstawały od szablonu, a modeli kobiecości jest mniej niż modeli męskości. Niby możemy wszystko, ale nie do końca. Niepisana zasada, że sens życiu kobiety nadaje przede wszystkim związek z mężczyzną i macierzyństwo,
sprawia, że bardzo trudno nabrać impetu i odwagi, by realizować się w pełni także na innych polach.
Prof. Aleksandra Derra, filozofka zajmująca się m.in. problemem płci w nauce i instytucjach naukowych, mówi wprost: feminizm przegrał z ideą romantycznej miłości, poglądem, że sensem życia jest długoletni związek. – Tożsamość mężczyzn jest bardziej różnorodna, rodzina jest dla większości mężczyzn ważna, ale to tylko jedna ze składowych. Kobiety, wychowywane do konkretnej roli (bycia
piękną, bycia żoną, bycia matką), bez tych ról nie mogą wiedzieć, kim są – mówi prof. Derra.
Mężczyzna singiel nie bywa starym kawalerem. Mężczyzny nikt nie wypytuje, kiedy będzie dzidziuś. Mężowie nie słyszą słów zdziwienia, że żony pozwoliły im jechać na samotny wypad z kolegami w góry albo że akceptują ich ciągłe delegacje i nieobecność w domu. Ojców się nie pyta, czy mają wyrzuty sumienia wobec dzieci z powodu dużej ilości pracy. Mężczyzna, który lubi seks bez zobowiązań, nie jest puszczalski.
Warto zwrócić uwagę na fakt, że uniwersa chłopców i dziewcząt, mężczyzn i kobiet zupełnie się nie widzą, nie są awersem i rewersem tej samej monety, nie są tą samą opowieścią snutą z dwóch perspektyw. Opowieść kobieca – począwszy od bajek, przez komedie romantyczne, po komunikaty od matek i ciotek – musi znajdować finał w miłości, związku, rodzinie, macierzyństwie. W bajkach o chłopcach ręka królewny jest tylko dodatkiem do zdobytego mądrością, sprytem czy dobrocią królestwa i sławy. Pokażcie mi jeden film adresowany do mężczyzn, w którym główną osią fabuły i celem bohatera byłaby miłość, zdobywanie ukochanej kobiety, ślub, założenie rodziny. W „męskich” filmach pojawia się seks, czasem nawet miłość, ale nigdy nie jest to główny temat. Powołuję się na popkulturę, bo ona bardzo mocno ugruntowuje wzorce, jakie serwuje nam społeczeństwo. Czy fakt, że tylko kobietom wmawia się, że związek i rodzina są najważniejsze na świecie, nie powinien wzbudzić pewnych wątpliwości?
Zwłaszcza że – by zmusić nas do realizowania tego najważniejszego scenariusza – bardzo się nas pilnuje. Kobieta nie powinna za bardzo wyjeżdżać za linię wyznaczającą jej terytorium. OK, dziś może już mieć dzieci późno, ale lepiej, żeby jednak miała. Jak nie ma, to lepiej, żeby okazało się, że nie mogła, niż że nie chciała. Może robić karierę, ambitne kobiety są super, ale jeśli zarabia więcej, to: ojej, a jak to znosi partner? Może dużo pracować, byleby, na litość boską, nie mówiła, że w lodówce ma tylko światło, a pod łóżkiem na ogół nie odkurza, bo się jej nie chce. Jeśli ma dzieci, powinna mówić, że są najważniejsze. Świat ciągle nas poszturchuje i każe się tłumaczyć, sprawdza, czy dobrze realizujemy scenariusz. – Niemówienie „nie” jest strategią przetrwania – mówi Iwona Chmura-Rutkowska. – Dziewczynki widzą, co się dzieje – gdy kobieta mówi „nie”, słyszą, jak się o niej mówi: hetera, wiedźma, suka, taka się chłopcom nie podoba. Cały świat powtarza dziewczynkom, że kobiety, które zadają dużo pytań, stawiają się, mówią „nie”, nie dostają akceptacji, na której wszystkim nam zależy. To bardzo silna naturalna potrzeba, u dziewcząt i kobiet wzmocniona zaszczepionym im lękiem, że bez rodziny nie przetrwają.

Najbardziej mnie dotyka i denerwuje w całym tym modelu założenie, że kobieta sama w sobie jest niekompletna, jej istnienie ma wagę tylko, jeśli łączy się z innymi ludźmi: mężczyzną, dzieckiem, starymi rodzicami, którymi się opiekuje, etc. Kobieta zdobywa punkty jedynie wtedy, gdy trzyma się co
najmniej jednej z przeznaczonych dla niej ról. Jest w tym coś jednocześnie boleśnie niesprawiedliwego
i w sumie obraźliwego, bo to tak, jakby mówić jej, że istnieje tylko wtedy, kiedy ktoś z boku niejako potwierdza, czy wręcz zatwierdza, jej istnienie. Jest to też absurdalne, bo przypomina przekonanie, jakoby drzewo czy góra istniały tylko dzięki temu, że na nie patrzymy. Świat przekonuje kobietę, że im bardziej się odda, tym bardziej będzie istnieć, jesteśmy więc już naprawdę blisko odjechanego stwierdzenia, że im mniej kobiety, tym więcej. Sęk w tym, że nasza kultura naprawdę utwierdza nas w tym, że dzieło naszego życia będzie tym potężniejsze, im mniej my same będziemy widoczne. Mamy zatem rodzić, zapewniając ciągłość rodów i narodów, karmić i wychowywać, wić gniazda, strzec domowego ogniska, koić mężczyzn w ich rozterkach podczas podboju świata i kosmosu, opatrywać ich rany po stoczonych bojach, trzymać za rękę umierającą matkę, ojca i teściową oraz oczywiście wyszorować kibel i uszyć kostium pingwinka na przedstawienie, jednocześnie nie za bardzo rzucając się w oczy. Dama je jak ptaszek, porządna dziewczyna trzyma nóżki razem, nie krzyczy, nie awanturuje się i nie chwali. Zajmuje mało miejsca i nie wymaga dużo uwagi. Ogarnia wszystkich i wszystko, nie robiąc zbytniego szumu, nie absorbując świata sobą.
Ta, która zbytnio chce zaznaczyć swoją obecność, jest ciągle wzywana do składania wyjaśnień. Zmuszanie kobiet do wiecznego tłumaczenia się ze wszystkiego to mechanizm genialny w swej prostocie. Przede wszystkim dlatego, że cholernie męczy i stresuje. Dlatego wiele z nas, chcąc uniknąć tego wiecznego grillowania, stara się postępować tak, by nie prowokować uwag i pytań. Co roku jeździmy na wigilię do mamusi, choć wolałybyśmy leczenie kanałowe niż święta z rodziną, pieczemy ciasta na szkolne pikniki, choć wkurza nas, że robią to wyłącznie matki. Farbujemy odrosty, żeby starzeć się z godnością, i machamy brzuszki, żeby po ciąży wracać do świata z honorem. Wchodząc w związek z nowym mężczyzną, odejmujemy pięć od prawdziwej liczby partnerów seksualnych, żeby nie poczuł się zagrożony. I tak dalej. Ta lista nie ma końca i obejmuje sprawy od błahych, na które może można by machnąć ręką, po kluczowe, które ważą na całym naszym życiu.
Zmierzam do tego, że bardzo trudno jest głośno i bez lęku mówić „nie”, jeśli ciągle jesteś korygowana przez otoczenie (niestety, same również to sobie robimy: matki córkom, koleżanki koleżankom). Konieczność tłumaczenia się z każdego wyjechania za linię sprawia, że bywamy tak wycieńczone, że nie mamy już pary na to, by żyć po swojemu. Bo żeby dokonywać ważnych wyborów, coś zmieniać, w czymś wytrwać, coś zburzyć, gdzieś wyruszyć, trzeba mieć energię. Trzeba mieć siłę, by powiedzieć „nie” na przekór temu, jak nas wychowano i czym oddychamy na każdym kroku.
Głęboko wierzę w to, że warto jej poszukać. Czytałam kiedyś wywiad z nauczycielem plastyki, który mocno skrytykował tak popularne teraz kolorowanki dla dorosłych. Jego zdaniem najbardziej nieporadny rysunek jest lepszy niż najstaranniej pokolorowany gotowy wzór, bo wymaga kreatywności, pomysłu, wysiłku. W pełni się z tym zgadzam i myślę, że podobnie jest z naszym życiem. Możemy całą energię włożyć w to, by dobrze wykonać postawione przed nami zadania, na które niekoniecznie się pisałyśmy, możemy też włożyć ją w to, by oddzielić to, co nam smakuje, od tego, czego nie chcemy. Do tego jednak trzeba się nauczyć mówić „nie” i przyjmować wszystkie tego konsekwencje. Nikt nie obieca, że będzie łatwo, ale w nagrodę będziemy po prostu żyć swoim życiem. A to jest gra warta świeczki, prawda?

Pokaż więcej wpisów z Listopad 2024
Polecane
Przędza. W poszukiwaniu wewnętrznej wolności
Cena regularna46,99 zł24,77 złNajniższa cena produktu w okresie 30 dni przed wprowadzeniem obniżki23,49 zł
Bo NIE. Zacznij odmawiać i żyć po swojemu
Cena regularna49,99 zł29,99 złNajniższa cena produktu w okresie 30 dni przed wprowadzeniem obniżki30,13 zł
Bo NIE. Zacznij odmawiać i żyć po swojemu (wersja z autografem)
Cena regularna49,99 zł34,99 złNajniższa cena produktu w okresie 30 dni przed wprowadzeniem obniżki39,99 zł
Plakat Marty Ruszkowskiej "Bo NIE" 66,6 x 100 cm
Cena regularna89,99 zł87,99 złNajniższa cena produktu w okresie 30 dni przed wprowadzeniem obniżki40,00 zł
pixel