Marcin Adamiec - Odnaleziony ksiądz - fragment
Większość heteroseksualnych księży gdzieś po drodze przelotnie lub mocno się zakochuje. Najczęściej w kimś z kręgów kościelnych. Rzadziej w nauczycielce ze szkoły, gdzie uczyli religii, czy zakrystiance. I zależnie od motywacji, z jaką wstępowali do seminarium, są to mniej lub bardziej tragiczne historie. To zakochanie jest jak choroba. Nikt tego nie chciał, każdy walczył z tym z całych sił, a na koniec i tak każdy się mniej lub bardziej wygłupił.
Waldemar wkręcił się w bycie ojcem duchownym. Do samego końca udawał, że on wcale nie chce przytulić i pocałować tej kobiety. Pamiętam, że kiedy mu się w tej relacji nie poszczęściło – tak bym to teraz określił – i musiał zmienić parafię, stał się bardzo smutny. Stracił zainteresowanie wieloma sprawami związanymi z Kościołem i był na ogół bardzo milczący.
Straciłem go potem z pola widzenia i nie mam pojęcia, ile jeszcze czasu żył tamtą sprawą. Może uznał, że to była bolesna próba, test jego powołania? Nie wiem. Powiem też, że nie wiem, co lepsze w takiej sytuacji. Czy jak się uda, czy jak nie. Nieudany romans powoduje głębokie zranienie, ale udany romans dla księdza przecież może być jeszcze większym problemem. Dla samego księdza, dla kobiety, jeśli odwzajemni to uczucie, i dla wspólnoty, gdzie mieszkają.
Pamiętam, jak kiedyś na religii tłumaczyłem uczniom, że jeżeli zamieszkają bez ślubu z kimś płci przeciwnej, popełniają ciężki grzech zgorszenia. Przestrzegałem ich przed tym, żeby nie tracili więzi z Kościołem. Żeby nie wpadali w grzech, który zniszczy im życie. Przecież grzechu wspólnego zamieszkania nie można odpuścić w konfesjonale. To jest grzech niewybaczalny. Może zostać przebaczony na spowiedzi dopiero po wyprowadzce lub w przeddzień ślubu kościelnego. Pamiętam tamtą lekcję bardzo dobrze, bo wtedy ktoś podniósł rękę i zapytał:
– Mój proboszcz mieszka z kucharką. On też ma grzech?
Nie odpowiedziałem. Zasłoniłem się niewiedzą. Szczerze mówiąc, do dzisiaj zresztą nie wiem, dlaczego kiedy czterdziestoletni proboszcz mieszka z kucharką na plebanii, to może przyjmować sakramenty, a gdy czterdziestoletni świecki mężczyzna mieszka w domu lub mieszkaniu z niespokrewnioną kobietą i słusznie się uznaje, że łączy ich więź, to oni oboje do komunii przystępować nie mogą. Wynika z tego chyba, że dla proboszcza konkubinat nie jest grzechem. W mojej diecezji istniała nawet niepisana zasada, że księżom, którzy kogoś mają, nie powierza się parafii z wikarymi. W innych diecezjach nie wiem, jak jest. Oczywiście zdarzały się i takie wypadki, kiedy ktoś związał się z kobietą już jako proboszcz dużej parafii albo jego relacja była tak ukryta i trzymana w sekrecie, że wieść się nie rozniosła.
Potem nieraz myślałem o tamtej katechezie i żałowałem, że nie byłem szczery. Że nie zrobiłem uczniom wykładu o tym, skąd się biorą partnerki księży i jak ksiądz może poderwać kobietę. Zacząłbym od złotej reguły, że prawdziwą kucharkę trzeba znaleźć jeszcze jako wikary. Najlepiej na ostatniej placówce przed proboszczowaniem. Na pytanie, skąd to wiem, odpowiedziałbym, że wyjaśnił mi to wszystko znajomy ksiądz, a przy okazji wypiliśm yrazem butelkę whiskey.
To właśnie wtedy zrozumiałem, skąd się biorą konkubinaty na plebaniach. Książkowym przykładem relacji miłosnej między duchownym a kobietą był znany mi ksiądz Piotr. To o nim rozmawiałem całą noc z kolegą, bo gryzło mnie, że facet żyje w półjawnym, budzącym zgorszenie związku. Dowiedziałem się wtedy, że on właśnie na trzeciej parafii, już będąc po trzydziestce, związał się z o kilka lat młodszą swoją parafianką i przyjaciółką z oazy. Znałem zresztą tę historię, tylko bez szczegółów, słyszałem o niej od wielu lat. Na parafii mówiło się, że kiedy został proboszczem, ona z początku przyjeżdżała tylko na pojedyncze dni. Posiedzieć, ugotować obiad, pośmiać się z przyjacielem. Z czasem zaczęła jednak zostawać na noc. A po jakimś czasie dyskretnie się wprowadziła. A właściwie zamieszkała z księdzem. Z jednej strony pełniła funkcję „intendentki”, tak ją nazywał proboszcz. No i pracowała jako księgowa. I chociaż proboszcz mieszkający z młodszą kobietą na pięknej plebanii budził różne reakcje wśród parafian, to pani intendentka szybko zdobyła uznanie księży z okolicy. Zaczęła im pomagać w papierkowych sprawach. Oczywiście mam na myśli tych, którzy mieszkali sami, bo kilku mieszkało też ze swoimi intendentkami albo kuzynkami i doskonale rozumieli Piotra i jego partnerkę.
Kiedy pierwszy raz trafiłem na tę plebanię, byłem zdegustowany. Miałem ochotę tej kobiecie powiedzieć, że żyje w wielkim grzechu. Na tego księdza zaś chciałem napisać donos do biskupa albo osobiście go pouczyć. Problem był w tym, że biskup dobrze się znał z tym księdzem. I pewnie poznał panią proboszczową.
Relacja między młodym proboszczem i trochę młodszą od niego kobietą stała mi się wiadoma, ponieważ zamieszkałem niedaleko, w sąsiedniej parafii, i siłą rzeczy wiedziałem, co się tam dzieje. Obserwowałem, zazdrościłem, gniewałem się i rozmyślałem. Najpierw czułem oburzenie. Z czasem jednak zaczęło się pojawiać u mnie współczucie, a później zrozumienie.
(…)
Mój obraz Kościoła jako miejsca, gdzie kapłanami zostają dojrzali mężczyźni, którzy rezygnują z ojcostwa, zburzył ostatecznie jeden szczery homoseksualista. Spotkałem się z nim krótko po jego odejściu z kapłaństwa. Tak właściwie to on wcale nie odszedł, ale biskup urlopował go od obowiązków kapłańskich. Odwołał go z parafii i na jego prośbę skierował na roczny urlop. Ale Daniel mówił, że kiedy zdjął koloratkę, poczuł się, jakby zdjął obrożę. I więcej jej nie założył.
Spotkałem się z nim przy okazji załatwiania czegoś we Wrocławiu. Widziałem, że się oznaczył dzień wcześniej na FB, że chodzi po wrocławskim rynku. Napisałem więc do niego i zapytałem, czy chciałby się spotkać. Nie wiem do dzisiaj, czemu to zrobiłem. Czy chciałem pokazać sobie, że nie boję się byłych księży? Możliwe, że to była przyczyna.
A może miałem wyrzuty sumienia? Przecież zerwałem z Danielem kontakt, kiedy przestał być księdzem, i byłem oburzony jego decyzją o coming oucie. Podzielałem opinię kilku naszych dawnych znajomych, że wcale nie musiał ogłaszać całemu światu po odejściu, że jest gejem.
Spotkaliśmy się wtedy w kawiarni, a on, ubrany w czerwone dżinsy i wyprasowaną koszulę, z uśmiechem na twarzy i pewnym głosem powiedział:
– Moim zdaniem połowa księży to geje. I cała kuria. – Po odejściu z kapłaństwa nie bał się już mówić, co myśli. – Ci najbardziej anty-LGBTQ byli też pod stołem najbardziej praktykujący. Niektórzy próbują to w sobie stłumić, przez co często wpadają w depresję. Reszta z tym żyje i praktykuje, co prowadzi do „schizofrenii”, bo mają podwójne życie. Żadne terapie nic nie dają, to przecież nie choroba. To tak jakbyś chciał hetero przerobić na homo.
Sam nie wiem, czemu rozmowa zeszła na ten temat. Może dlatego, że chwilę wcześniej nieśmiało zapytałem, czemu on wrzucił jako profilowe zdjęcie z jakimś chłopakiem. Odpowiedział mi rzeczowo, chociaż równocześnie denerwował się. Jak się później dowiedziałem, byłem pierwszym księdzem, który odważył się z nim spotkać. Po latach spędzonych w Kościele taka sytuacja.
– U nas w seminarium myślisz, że też połowa była LGBTQ? – dalej zadawałem mu trudne pytania. – Połowa wyświęconych chyba tak. Bo ogólnie zauważyłem, że hetero gorzej znoszą seminarium i celibat. I znacznie więcej odchodzi księży hetero niż gejów.
– Dlaczego?
– Bo ksiądz gej musi nie tylko odejść, ale też zrobić coming out. Przyznać się przed wszystkimi, że jest gejem. Inaczej jego odejście nie ma za bardzo sensu, bo bez coming outu będzie się dusić, podobnie jak w kapłaństwie. Dlatego ja też się przyznałem. Wielu hetero, co odchodzi, ma dziecko w drodze albo już są ojcami. Czują, że nie mają wyboru. Z LGBTQ jest na odwrót. To od ciebie zależy, czy się przyznasz, czy nie. Nikt nie zmusi cię do bycia szczerym w sprawach uczuć i emocji. Do tego dochodzi myśl, że twoi rodzice się załamią, jak się dowiedzą, że ich syn ksiądz jest gejem.
– Serio to takie przerąbane?
– Pomyśl sam, księżmi zostają z reguły młode chłopaki z małych miejscowości. Tacy jak ja. Albo z bardzo religijnych rodzin. Jak syn szafarza ma powiedzieć ojcu, że jest gejem? Albo jak syn rolnika z jakiejś wsi przyzna się ojcu i matce, że woli facetów! Myślisz, że było mi łatwo stanąć w prawdzie i się przyznać? Ci ludzie często czują, że nie mają wyjścia. Pomysł z seminarium jakoś sam się wtedy nasuwa. Pewnego dnia wpada ci do głowy taka myśl. Z każdym dniem zaczyna ci się coraz bardziej podobać. I ani się obejrzysz, jak składasz dokumenty do seminarium.
Potem Daniel opowiedział mi o dwóch sytuacjach, które – jak to ujął – przebudziły go. Jeszcze jako ksiądz bardzo zaprzyjaźnił się ze starszym proboszczem z sąsiedniej parafii, gdzie został wikarym, Rajmundem. Nikt nigdy nie podejrzewał, że coś w ich przyjaźni może być niezwykłego. Z zewnątrz wyglądało to trochę jak relacja mistrz–uczeń. Czasami Daniel też myślał, że Rajmund zastępuje mu ojca, z którym całe życie miał kiepskie relacje.
Ich przyjaźń trwała przez lata, aż kiedyś Daniel zadał pytanie, jak Rajmund sobie radzi z samotnością. Wtedy Rajmund po prostu zaczął się zwierzać.
„Różnie. Najłatwiej było po seminarium, kiedy byłem w twoim wieku. Ale potem bywało bardzo różnie. Mniej więcej w połowie trzydziestki przeżyłem miłosną aferę. Miałem wtedy poważny kryzys kapłański, odczuwałem silne pokusy, żeby odejść. W końcu się załamałem”.
Więcej nie chciał powiedzieć.
Daniel, znając dobrze Rajmunda, domyślał się, że za tym załamaniem stał właśnie tamten romans, który widać musiał się skończyć źle. Rajmund kilka razy w trakcie ich znajomości nawiązywał do tego i mówił, jak bardzo wtedy cierpiał, jak okrutna jest miłość. Kiedyś mu nawet wyznał:
– Miłość strasznie boli. Nic tak nie rani jak ona.
Później, jak wywnioskował Daniel z tych momentów, kiedy jego przyjaciel się odsłonił albo zdarzyło mu się coś wyznać, Rajmund zaczął szukać pomocy. Wspomniał o tym kiedyś, gdy dowiedział się, że jakiś młody ksiądz ciężko zachorował na depresję i musiał podjąć terapię w szpitalu:
– Ja też kiedyś miałem depresję. Ciężką. Ale wtedy, dwadzieścia lat temu, ksiądz się nie mógł przyznać. Przecież zaraz by cię zapytali, z jakiego powodu zachorowałeś. Kiedy ja się załamałem, musiałem poczekać na wakacje i na przysługujący mi miesiąc wolnego. Dostałem zgodę biskupa na przedłużenie urlopu, bo powiedziałem mu, że chcę odbyć pogłębione rekolekcje kapłańskie. Zgodził się i nawet nie zapytał, gdzie to zrobię.
Potem Daniel dowiedział się od Rajmunda, że tam pokierowali go dalej. Znalazł sobie spowiednika, który pomógł mu dojść do siebie. Potem zaczął też chodzić do terapeuty. Zresztą do dzisiaj chodzi. Bez tego byłoby ciężko.
Wreszcie kiedyś Rajmund przyznał się, że jest homoseksualistą. Ale żyje w czystości. To było, kiedy Daniel już coraz gorzej się czuł z ukrywaniem swojej orientacji. Kiedy coraz bardziej bolało go myślenie i mówienie, że to grzech. Rajmund wyczuł wtedy jego rozterki i przyznał mu się w tajemnicy. Powiedział nawet:
– Dzięki modlitwie i terapii udało mi się osiągnąć równowagę i czystość. Gdybyś potrzebował wsparcia, daj znać.
Daniel twierdził, że wtedy w to uwierzył, tym bardziej że sam miał koło trzydziestki i jeszcze nie zaliczył żadnej wpadki jako ksiądz. Zresztą czuł, że właśnie homoseksualna „wpadka” musiała dwadzieścia lat temu zrujnować życie Rajmunda i zadać mu wiele cierpienia. Więc z całej siły trzymał się kapłaństwa, modlił się, wierzył i był posłuszny.
Tymczasem Rajmund kilkakrotnie go ostrzegał, oczywiście odnosząc się do swojej przeszłości, i mówił, że lepiej nie wdawać się w żadne związki. Są zbyt bolesne. Raz nawet pochwalił się, że nauczył się już żyć w czystości. Żałował, że musiał ponieść wiele porażek, ale to była też wina seminarium. Tam przecież połowa chłopaków miała podobny problem jak on, ale trudno wyobrazić sobie, żeby ktoś odważył się wygłosić rekolekcje o temacie „Homoseksualny uczeń Jezusa”.
To prawda, że z biegiem czasu ta przyjaźń stawała się coraz dziwniejsza, ale też miała wiele zalet. Dzięki niej Daniel szybko zmienił parafię na lepszą. Zaprzyjaźnił się z kilkoma ważnymi księżmi z kurii, którzy często bywali u Rajmunda. Zaczęli go zapraszać na urodziny różni ważni proboszczowie w diecezji. Wydawało się, że wszystko jest OK.