Białe płatki, złoty środek - fragment nowej książki Pawła Piotra Reszki
Co widać przez dziurkę od klucza
5 października 2017 roku. Było koło dziewiątej, gdy sąsiadka z piętra, partnerka budowlańca, usłyszała walenie do drzwi. Zerknęła przez dziurkę od klucza – Damian. – Otwórz! – krzyknął. – Ale o co chodzi?! – sąsiadka wystraszyła się, była sama w domu, w ciąży. – Nie mogę się drzeć, bo wszyscy usłyszą – odparł przez drzwi rozgorączkowany Damian. Po chwili dodał jednak: – Córka nam umarła!
Sąsiadkę zmroziło. – Dzwońcie po pogotowie! I zawołaj mi tu Karolinę! – odkrzyknęła. – Już zadzwoniliśmy
– Damian na to.
Minęło kilka minut. Przyszła Karolina. Sąsiadka otworzyła. – Jak to nie żyje?!
Karolina: – Jest sina i zimna. Chyba sama zmarła.
Rozmowa trwała, ale sąsiadka nie słyszała syreny karetki. Karolina była dziwnie spokojna. – Dzwoniliśmy – zapewniała sąsiadkę. Minęło jakieś dwadzieścia pięć minut i nic. Sąsiadka nabrała pewności, że nikt nie dzwonił po karetkę. Zamknęła drzwi, wykręciła numer alarmowy i spytała, czy mieli zgłoszenie o zmarłej dziewczynce. Dyspozytor był pytaniem zszokowany. Sąsiadka podała adres, rozłączyła się i szybko wybrała numer Damiana. – Pogotowie już jedzie. Dlaczego mnie okłamaliście?!
Damian, z pretensją: – Dzwoniliśmy! I po co się wpieprzasz?!
Dopiero po tym na pogotowie zadzwoniła sama Karolina. Dyspozytor kazał jej natychmiast ułożyć Elizę na twardej powierzchni, rozpocząć reanimację, wyjaśnił jak, zespół już w drodze. Sąsiadka przez dziurkę od klucza zobaczyła jeszcze, jak Damian i Karolina stoją na klatce, ona trzymała zawiniętą w koc Elizę, główka dziecka zwisała bezwładnie. Po chwili usłyszała głos ratownika na klatce: – Do środka! Proszę wejść z dzieckiem do środka!
Brak tkanki tłuszczowej
Ratownik miał dziesięcioletni staż w pogotowiu ratunkowym. – Nigdy nie spotkałem się z takim okrucieństwem, to bestialstwo – powiedział przed sądem.
Lekarz z zespołu miał trzydziestopięcioletnią praktykę i nigdy nie widział mieszkania w takim stanie.
Żeby wejść do środka, trzeba było użyć siły, drzwi nie chciały się otworzyć, blokowały je śmieci, warstwa puszek po piwie zalegała w łazience, obok przybrudzonej wanienki. W pokoju też puszki, opakowania po żywności, po jajkach, napojach, słoiki po ogórkach, puste konserwy z resztkami jedzenia, opakowania po serkach z pleśnią w środku, reklamówki, papiery, wersalka, barłóg raczej, zawalony brudnymi kocami, łachami i pościelą.
Stół pełen resztek żywności. Żółta, plastikowa brudna butelka ze smoczkiem z pozostałością brunatnej cieczy w środku. Zblendowana zupa ogórkowa, ostatni posiłek Elizy.
Były też suplementy diety, Karolina po drugim porodzie nieco przytyła, chciała zbić wagę. Na szafce telewizor w niezłym stanie i konsola Xbox, Damian lubił sobie czasem pograć.
W całym mieszkaniu smród. Do mniejszego pokoju wydeptane przejście w śmieciach, w nim brązowa wersalka, kartonowe opakowania, inne śmieci. Obok wersalki kojec dla dziecka o wymiarach sto dwa na sto sześć centymetrów.
W nim Eliza spędziła ostatnie miesiące życia. W kojcu beżowy miś z czerwoną kokardką, brudna kołdra, druga w delfinki, przybrudzona biała koszulka, plamy po moczu, po wymiotach, po kale. Na dnie kojca zaschnięte insekty.
Eliza miała na sobie błękitno-różowy kombinezon z motywem z „Krainy lodu” Disneya. Ratownicy zdjęli go, kiedy próbowali ratować dziecko (ale byli bez szans, dziewczynka zmarła już jakiś czas temu). Zobaczyli szkielet obciągnięty skórą. W wieku pięciu lat Eliza ważyła siedem kilogramów, tyle samo, co gdy opuszczała szpital w wieku sześciu miesięcy. Całkowity brak tkanki tłuszczowej, zarówno podskórnej, jak i w organach wewnętrznych. Biegły uznał, że bezpośrednim powodem śmierci było zapalenie płuc spowodowane przez skrajne wyniszczenie organizmu. Eliza nigdy nie była rehabilitowana, ostatni raz leki przeciwpadaczkowe rodzice podali jej niemal rok przed śmiercią. Była opóźniona intelektualnie, nie mówiła, nie była w stanie swobodnie samodzielnie się poruszać. Być może miała też porażenie mózgowe, ale nie dało się tego już ustalić. Z całą pewnością nie mogła sama odpędzić much i pająków, których pełno było w mieszkaniu. W jej włosach patolog znalazł jaja. Owady żerowały na dziecku przez kilka miesięcy. Przy kojcu rodzice powiesili pułapki na insekty.
Ekipa karetki położyła dziecko na wolnym skrawku wersalki, wtedy lekarz kątem oka dostrzegł ruch pod stertą łachów. To była Dorota, młodsza siostra Elizy.
Zupa ogórkowa
Nie chodzili z Elizą do lekarza, bo nie mieli ubezpieczenia – zeznał Damian. Potem bali się, bo dziecko źle wyglądało. Ona miała z kolei obawy, że zabiorą im dzieci. On mówił,
że miał załamanie psychiczne, pogubił się w tym wszystkim, życie go przerosło.
Agonia Elizy trwała od marca do października 2017 roku. Nie była w stanie przewrócić się z boku na bok, cały czas leżała na jednym, miała odleżyny, odparzenia.
Trzy miesiące przed śmiercią zupełnie przestała się ruszać. Karolina wracała z pracy lub od Wieśka i pytała Damiana: – Karmiłeś dziecko? Odpowiadał, że tak. Czasem Eliza płakała, więc Karolina karmiła ją sama, jak ten ostatni raz, zupą ogórkową w brudnej butelce.
Matka Karoliny powtarzała jej, że dziecko można rehabilitować, nawet gdy rodzic nie ma ubezpieczenia, ojciec musi się tylko zarejestrować w urzędzie pracy, ale nic z tego nie wynikło. Zresztą Damian i tak nic by nie załatwił, bo miał złamany dowód osobisty.
Dziecko chudło coraz bardziej. – Jak tak dalej będzie, to ona umrze – mówiła Damianowi Karolina. – Trzeba ją karmić.
– Jak nauczyłaś dziecko jeść, to masz – odpowiadał jej. Bo czasem Eliza jedzenie wypluwała. Jak można pomóc małej, o tym jednak nie rozmawiali. Damian wychodził szukać złomu, córki zostawały same.
Dwa miesiące przed śmiercią Elizy odwiedził ich Piotr, brat przyrodni Damiana. Zapamiętał mieszkanie jak wysypisko śmieci, to, że dziewczynka była brudna, wychudzona, z zaropiałym noskiem. Rodzice myli ją chusteczkami.
– Wyglądała jak sześciomiesięczne dziecko, tylko z postarzałą główką – zeznał przed sądem. (Nie wiadomo, dlaczego nikogo nie zawiadomił, nie chciał ze mną rozmawiać, podobno pracuje za granicą).
Opieka społeczna: zrobiliśmy, co się dało
Biegli psychiatrzy badający Damiana i Karolinę stwierdzili, że oboje są zdrowi psychicznie. Mają nieprawidłowo ukształtowaną osobowość, niską wrażliwość, choć w granicach normy. Sąd Okręgowy w Bielsku-Białej uznał, że niepełnosprawne dziecko po prostu przeszkadzało im w planach, każde z nich chciało iść swoją drogą, założyć nowy związek. Mieli świadomość, że Eliza może umrzeć, i godzili się z tym, choć nie planowali zabójstwa. Sąd, wydając wyrok, wziął pod uwagę warunki, w których się wychowali. Uznał, że piętnaście lat to adekwatna kara, oboje nie byli wcześniej karani za przestępstwa przeciwko życiu i zdrowiu (on miał wyrok za jazdę po pijanemu), nie są sprawcami niebezpiecznymi, przed którymi trzeba chronić społeczeństwo, zamykając ich w więzieniu na ćwierć wieku lub do końca życia.
Krawcowa z klatki numer dwa, gdy dowiedziała się, co się stało, przeżyła załamanie. – To się nie musiało tak skończyć. Karolina i Damian po prostu nie dostali pomocy w odpowiednim czasie. Wszyscy położyli na to lagę.
Piotr Zemanek, zastępca dyrektora GOPS w Kętach, tłumaczy, że zrobili wszystko, co wówczas mogli. Po sygnałach o problemie w rodzinie na miejsce poszły dwie pracownice (nie zgodziły się na rozmowę ze mną). Nikt im nie otworzył. Pod tym adresem były w sumie trzykrotnie. Bez rezultatu. Pracownica, która była odpowiedzialna za ten rejon, przyszła jeszcze pod blok wieczorem, zauważyła, że w oknach jest ciemno, a mieszkanie jakby puste. Zdobyła numer do Karoliny, która wyjaśniła, że mieszkają już w Cieszynie, u wujka, i że w zasadzie wszystko gra. Pracownica uwierzyła. Skontaktowała się jeszcze z ojcem Damiana, czy u nich wszystko w porządku. Nie miała podejrzeń, że coś może być nie tak. W sprawie zeznała, że gdy była z koleżanką w bloku na Osiedlu 700-lecia, nie rozmawiały z sąsiadami. Bo tak się nie robi, po co stygmatyzować potencjalnych klientów pomocy społecznej. A jeżeli sygnał byłby nieprawdziwy?
Jednak emerytowana ekonomistka doskonale pamięta, że były u niej dwie panie z GOPS. – Pytały, co się dzieje u Damiana i Karoliny, bo nie otwierają. Powiedziałam, że nie wiem, przecież one są od tego, by sprawdzić. I że śmierdzi z mieszkania i dzieci nie wychodzą.
Prokurator sprawdzał, czy pracownica ośrodka pomocy społecznej dopełniła swoich obowiązków w tej sprawie, uznał, że nie ma podstaw do wszczęcia śledztwa.