Artur Nowak, Stanisław Obirek - Babilon. Kryminalna historia kościoła - fragment
Susan Shields była zakonnicą w założonym przez Teresę zgromadzeniu przez dziewięć i pół roku. Posługiwała w Nowym Jorku, Rzymie i San Francisco. Z zakonu odeszła w maju 1989 roku. Jak wspomina, to właśnie wtedy odkryła na nowo prawdę, a w zasadzie plątaninę kłamstw, w których żyła. Teresa oczekiwała od sióstr bardzo wiele, uzasadniała to poświęcenie, odwołując się do instancji nadprzyrodzonej. Zakonnice miały być absolutnie posłuszne przełożonym, aby czynić „wolę Bożą”. Poza tym miały cierpieć, bo ich cierpienie raduje i uszczęśliwia Boga. Swoją drogą Teresa nic nowego nie wymyśliła. Można wręcz powiedzieć, że propagowany przez nią model życia konsekrowanego dominował aż do połowy XX wieku (więcej o tym w kolejnym rozdziale). Krytyczna refleksja na temat tego opartego na fałszywie rozumianym oddaniu, posłuszeństwie i pokorze sposobu życia pojawiła się dopiero na Soborze Watykańskim II. Mówiąc bardziej precyzyjnie, dzięki powrotowi do źródeł zdano sobie sprawę, że była to co najwyżej karykatura chrześcijaństwa.
Jak się okazuje, to nowe myślenie nie do wszystkich dotarło.
Jako misjonarka miłości Shields rejestrowała darowizny i pisała listy z podziękowaniami. Pieniądze napływały w szaleńczym tempie. Listonosz dostarczał listy workami. Siostry regularnie wystawiały rachunki za czeki o wartości 50 tysięcy USD i więcej. Ale były też mniejsze kwoty. Shields wspomina wzruszające listy od ubogich, którzy poświęcali się, oddając tyle, ile mogli, żeby pomóc powodzianom w Bangladeszu czy biednym dzieciom w Indiach. Ale pieniądze zalegały na kontach, a fortunę z darowizn uznawano za znak aprobaty Bożej dla zgromadzenia Matki Teresy. Przełożeni tłumaczyli siostrom, że zakon Teresy otrzymuje więcej darów niż inne zgromadzenia zakonne, ponieważ Bogu podobała się matka, a misjonarki miłości są siostrami wiernymi prawdziwemu duchowi życia zakonnego. Czy to samo można powiedzieć o Legionistach Chrystusa, zakonie, którego założyciel Marcial Maciel Degollado – pedofil, gwałciciel własnych dzieci, bigamista i narkoman – zebrał dla kościoła setki milionów dolarów?
Środki te nie miały wpływu na życie biednych, którym zakonnice starały się pomóc. Same dysponowały jedynie trzema kompletami ubrań, które reperowały, póki materiał, z którego były uszyte, nie zgnił. Ubrania prały ręcznie. Kąpały się pod jednym wiadrem wody. Badania dentystyczne i lekarskie były postrzegane w zgromadzeniu Teresy jako zbędny luksus.
Zresztą założycielka miała obsesję na punkcie zachowania ducha ubóstwa. Na Haiti, aby go podtrzymać, siostry wielokrotnie używały igieł, którymi aplikowały zastrzyki. Póki się nie stępiły. Widząc na twarzach chorych ból spowodowany tępymi igłami, wolontariusze proponowali, że kupią nowe. Siostry odmówiły.
Shields wspomina, że od pewnego momentu zaczęła mieć co do misji Teresy wątpliwości:
„Przez lata musiałam pisać tysiące listów do donatorów, że cały ich dar zostanie wykorzystany, aby nieść miłosierne współczucie Boga najbiedniejszym z ubogich. Udało mi się trzymać w ryzach moje mające wątpliwości sumienie, ponieważ uczono nas, że Duch Święty prowadzi matkę. Zwątpienie w nią było znakiem, że brakowało nam zaufania, a co gorsza, czując je, stawaliśmy się winni grzechu pychy”.
Wszystko to jednak nie miało sensu. Organizację, którą stworzyła Teresa, zalały miliony dolarów. Gdzie się podziały te wszystkie czeki z wieloma zerami, walizki pełne pieniędzy oraz darowane nieruchomości? Teresa, zamiast usprawnić pomoc, szczyciła się, że prowadzi „najbardziej zdezorganizowaną organizację na świecie”. Zakonnicom nie było wolno korzystać z komputerów, maszyn do pisania, a nawet kserokopiarek. Buchalteria tego wielkiego przedsięwzięcia była prowadzona w szkolnych zeszytach zapisywanych ołówkami.
Jak wspomina była siostra Susan Shields, pieniądze nie tyle niewłaściwie wykorzystywano, co w ogóle ich nie wykorzystywano. „Kiedy w Etiopii nastał głód, przybyło wiele czeków z napisem: dla głodnych w Etiopii. Kiedy zapytałam siostrę, która zajmowała się księgowością, czy powinnam je zsumować i wysłać całość do Etiopii, odpowiedziała: »Nie, nie wysyłamy pieniędzy do Afryki«. Ale nadal robiłam pokwitowania dla darczyńców »dla Etiopii«”.
To nie wszystko. Misjonarki miały około 500 lokalizacji na całym świecie. Swoje nieruchomości nabywały jednak bez zaangażowania środków zgromadzonych na kontach. „Matka zawsze mówiła, że nie wydajemy na to”, wspomina Sunita Kumar, podobno najbliższa współpracownica Teresy, która była jedną z najbogatszych kobiet w Kalkucie. „Jeśli matka potrzebowała domu, szła prosto do właściciela, czy to do państwa, czy osoby prywatnej, i pracowała nad nim tak długo, aż w końcu dostawała go za darmo”.
Teresa uważała, że jej należy się wszystko. Kiedyś w Londynie „kupiła” dla swoich zakonnic jedzenie za blisko pół tysiąca funtów. Kiedy poproszono ją o pieniądze, wykrzyczała, że jej misja to „dzieło Boże”. Sprzeczka przy kasie zakorkowała sklep. Doszło do tego, że za zakupy zapłacił stojący w kolejce biznesmen.
***
Troje uczonych: Serge Larivée i Genèvieve Chénard z uniwersytetu w Montrealu oraz Carole Sénéchal z uniwersytetu w Ottawie, wzięło na warsztat mit matki Teresy. Ustalili między innymi, że tylko 5 procent pieniędzy, która zebrała, poszło na opiekę nad potrzebującymi. Cała reszta została przeznaczona na budowę domów dla sióstr misjonarek miłości albo przejęta przez Watykan. Matka Teresa dysponowała majątkiem wynoszącym ponad 100 milionów dolarów. Wobec takiego bogactwa nic nie tłumaczy faktu, że zakonnice nie miały leków przeciwbólowych dla chorych albo jednorazowych strzykawek.
Teresa była konsekwentna. Według profesora Larivée uważała, że świat zyskuje wiele na cierpieniu, a w cierpieniu ubogich jest coś szczególnie pięknego. Przecież przypomina mękę Chrystusa. W przeciwieństwie do pieniędzy Teresa nikomu nie szczędziła modlitw. Podczas licznych powodzi w Indiach lub po eksplozji fabryki pestycydów w Bhopalu do modlitw dodawała medaliki Matki Boskiej. Ale nie pieniądze.
A może chodziło o to, by nikt nie mógł mieć do nich dostępu, a zarazem kontroli nad nimi? Może właśnie dlatego zgromadzenie tak pilnie strzegło informacji o sposobie wydatkowania zbieranych środków? Niemiecki tygodnik „Stern” wiele razy pytał Teresę, co dzieje się z milionami, które są w posiadaniu zakonu. Nigdy nie uzyskał odpowiedzi.
Być może odpowiedź daje książka z 2017 roku autorstwa zaprawionego w śledztwach dotyczących ciemnych stron kościoła Gianluigiego Nuzziego. W reportażu zatytułowanym Grzech pierworodny Nuzzi opublikował dokumenty księgowe Banku Watykańskiego – oficjalnie znanego jako Instytut Dzieł Religijnych. Pokaźne fundusze przechowywane przez Teresę w tym skompromitowanym banku uczyniły ją jego największym klientem. Chodziło o miliardy dolarów. Nuzzi stawia tezę, że gdyby Teresa wycofała te środki, bank stałby się niewypłacalny. Jednocześnie Nuzzi twierdzi, że Teresa jest autentyczną świętą. Uważa, że nie zarządzała gotówką, którą lokowała w banku watykańskim. Zarządzali nią prałaci. Ci sami, którzy współpracowali z mafią i przymykali oczy na proceder prania brudnych pieniędzy.
***
No więc była świętą czy nie?
Australijska feministka Germaine Greer nazwała Teresę „religijną imperialistką”, która żerowała na najsłabszych w imię zbierania dusz dla Jezusa. Żałosny to imperializm, skoro jego ofiarami stawali się umierający. W ośrodkach prowadzonych przez Teresę dochodziło na przykład do chrztów wbrew woli umierających pacjentów. Według Susan Shield siostry miały pytać każdą osobę zagrożoną śmiercią, czy chce „bilet do nieba”. Odpowiedź twierdząca oznaczała zgodę na chrzest. Tylko dlaczego siostry udawały, że jedynie chłodzą głowę pacjentów mokrą szmatką?
W głośnej książce White Women in Racialized Spaces historyk Vijay Prashad napisał o Matce Teresie, że była ucieleśnieniem wizerunku białej kobiety w koloniach, pracującej nad ratowaniem ciemnych ciał przed pokusami i niepowodzeniami. Jak zauważył, międzynarodowe media zdominowane przez Euro-Amerykanów ciągle jeszcze utrzymują kolonialne przekona-nie, że biali ludzie są w jakiś sposób szczególnie obdarzeni zdolnością do wywoływania zmian społecznych. Kiedy niebiali ludzie pracują w tym kierunku, media zazwyczaj szukają białych dobroczyńców lub nauczycieli albo też białych ludzi, którzy stoją na skrzydłach, by kierować niebiałymi aktorami. Ci niebiali to cień. Zawsze muszą czekać na jakiegoś kolonialnego administratora, jakiegoś technokratę, który powie im, jak mają żyć. O dziele matki Teresy pisał więc jako o części globalnego przedsięwzięcia mającego na celu złagodzenie burżuazyjnej winy.
***
Jest jeszcze jedna ważna historia związana ze „świętą” z Kalkuty.
Związki jezuity Donalda McGuire’a z matką Teresą datuje się na 1981 rok. Poznali się za sprawą innego wysoko postawionego jezuity, Johna Hardona, doradcy ówczesnego kardynała Josepha Ratzingera. Zauroczył ją jego konserwatyzm. McGuire został spowiednikiem i kierownikiem duchowym zakonu matki Teresy. Miała do niego szczególne zaufanie. Ale w 2006 roku McGuire’a postawiono przed sądem i oskarżono o czyny pedofilskie sprzed trzech dekad.
W 2009 roku został skazany na 25 lat więzienia. Jego przestępcza kariera mogła zostać jednak zatrzymana wcześniej. Już w 1993 roku został tymczasowo zawieszony, gdy oskarżono go o „niewłaściwe zachowanie wobec 16-letniego chłopca” i wysłano na leczenie psychiatryczne. Ale jego protektorzy dali mu wsparcie. Zachował się list matki Teresy, która wywodziła, że choć udostępnianie dziecku pornografii i wspólne prysznice z chłopcem były „wysoce nieroztropne”, to nie widzi przeszkód, by McGuire nadal pracował jako duchowny w jej zakonie.
Znamienny jest passus: „ostrożnie musimy strzec czystości i reputacji kapłaństwa”. Jak oświadczył wiele lat później ówczesny prowincjał McGuire’a, to właśnie ten list zdecydował, że pozwolił oskarżonemu wrócić do pracy. Ta pomyłka sporo jezuitów z prowincji chicagowskiej kosztowała. Musieli ofiarom wypłacić odszkodowanie w wysokości blisko
20 milionów dolarów. Jednak to nie sprawa odszkodowania jest najważniejsza, choć oczywiście dla ofiar McGuire'a nie była ona bez znaczenia. Równie ciekawy jest mechanizm krycia przestępcy przez zakon jezuitów przez dziesiątki lat. Tylko determinacja ofiar i ich obrońców sprawiła, że prawda ujrzała światło dzienne.